' Samotność, prawdziwa samotność bez złudzeń, to stan poprzedzający obłęd lub samobójstwo...'
~ Erich Maria Remarque
Cisza, która panowała w komnacie była nie do zniesienia, ale
tylko tu czuła się w miarę bezpiecznie. Nie miała pojęcia, co ma zrobić. Była
pogrążona w zupełnej pustce, która jednocześnie przyprawiała ją o nieznośny ból
głowy. Siedziała skulona na swoim łóżku, wpatrując się bezsensownie w zimny
sufit. Nie mogła tego zrozumieć, tej przepowiedni. W dodatku czuła, że była prawdziwa.
Bała się, że nadejdzie dzień, gdzie straszny ból ją w końcu dosięgnie. Chciała
spokoju, chciała być normalna. Przecież ona zawsze była posłuszna, nie
sprzeciwiała się poleceniom ojca i robiła to, o co poprosił.
Spojrzała na swoje blade dłonie i zaczęła odczuwać silną
potrzebę użycia magii. Z całej siły zacisnęła pięści, aż paznokciami przebiła
skórę, przez co poleciała jej delikatnie krew.
- Nie – syknęła sama do siebie, przymykając na chwile oczy i
czując jak zbiera jej się na płacz.
Obiecała sobie, że więcej jej nie użyje, że zostanie zwykłym
człowiekiem. Gardziła swoim darem, nienawidziła go. Przez niego każdego dnia
drżała ze strachu. Wiedziała, że teoretycznie jest na celowniku i nie wiedziała,
jak zareagowaliby jej ludzie.
Dopiero teraz zrozumiała przepowiednie.
Jej sekret się wyda.
Nie będzie litości nawet dla córki króla.
Zginie z rąk swoich ludzi.
Z ręki własnego ojca.
- Nie! – wrzasnęła na całą komnatę.
Jej oczy stały się nagle złote i niekontrolowanie wypuściła
z siebie energię, którą próbowała w sobie zniszczyć. Jej moc przeszła przez cały
pokój, co przyczyniło się do zwalenia pięknych wazonów oraz pęknięcia lustra.
Zaczęła unosić się w powietrzu, nie kontrolowała siebie. Nie czuła, jak po jej
policzku spływały łzy, nic nie czuła. Stała się niby spokojniejsza, ale wzbierał
się w niej silny gniew. Uniosła swą dłoń w stronę okna i chwilę ją tak trzymała.
W pewnym momencie delikatnie ją ścisnęła i szyba pękła. Kiedy ostatni kawałeczek
szkła znalazł się na ziemi, jednocześnie Izolda sama opadła na łóżko.
Obudził się w niej żywioł powietrza.
Chwyciła się za głowę i cicho powtarzała sobie tylko jedno słowo.
NIE.
Owszem, jej matka panowała nad wszystkimi żywiołami, ale to
w końcu ona! Izolda nie była nią, nie chciała nawet zostać magiem. Kiedyś to
kochała, ale dziś to się zmieniło.
Kryła swoje umiejętności przed całym światem, bacznie się
nich wyrzekając. Nie mogła ryzykować, te czasy nie mają miejsca na magie.
Kiedy rozejrzała się po swojej komnacie, przestraszyła się
jeszcze bardziej. Nie mogła uwierzyć, że te szkody wyrządziła ona. Wstała i
wybiegła z pomieszczenia. Twarz miała spuchniętą od płaczu, ale nikt nie był w
stanie tego zobaczyć, gdyż ukrywała ją pod rękoma. Dobiegła do stajni, gdzie były
królewskie konie. Dosiadła pierwszego z nich i w galopie opuściła teren zamku.
Chciała uciec najdalej jak tylko mogła, przynajmniej na jedną chwilę. Pragnęła
zapomnieć to, co się stało i poczuć się wolną, bezpieczną. Nawet jeśli miało to
potrwać parę minut.
Nie wiadomo kiedy,
znalazła się za granicami Wolsedore, szczerze mówiąc aż takiej wędrówki nawet
nie planowała. Zatrzymała konia na niewielkim pagórki i spojrzała na odległy
jej zamek. Musiała przyznać, że z tego miejsca wyglądał bajecznie. Nie jedna
dziewczyna chciałaby tam zamieszkać, albo przynajmniej spędzić tam jedną noc.
Izolda jednak czuła się tam jak w więzieniu. Nie pasowała tam, to nie miejsce
dla niej.
Otarła kciukiem ostatnie łzy, które po niej spływały i z
westchnieniem ruszyła dalej. Ona nie uciekała, chciała trochę uwolnić się
Wolsedore. Jednak, czy to nie nazywało się właśnie ucieczką? Nieważne.
Po jakimś czasie znalazła się w małej wsi, a przynajmniej
kiedyś wsią to było. Kiedy chodziła tu z matką, było tu pięknie. Ludzie może i
nie byli zamożni, ale biło od nich radością, żyli bardzo spokojnie. Samo
miejsce było kolorowe, niczym wyjęte z obrazka. Drzewa gęsto okrążały małe
Inach, a w polanach bawiły się często dzieci. Pola były żyzne, z uśmiechem na
twarzy mieszkańcy wsi zbierali plony.
A teraz? Teraz wszystko zniknęło. Drzewa były wycięte, a cała
wioska spalona. Nie było żadnych kolorów, żadnej odznaki życia. Śmierdziało
śmiercią i pustką, to był koszmar. Po polanie nie było śladu, a po małych
domkach zostały resztki drewna, które do końca się nie spaliły.
Zakryła usta dłonią,
powstrzymując się od krzyku. Niepewnie zeskoczyła z białego rumaka i powoli
spacerowała po Inach.
- Halo? Jest tu ktoś?! – krzyknęła, mając nadzieje, że ktoś
może żyje. W głębi serca wiedziała, że nie było na to szans.
Wiedziała, że ojciec pozbywał się magicznych istot, ale nie
spodziewała się po nim tak strasznych czystek. Nie chciała wiedzieć, jak
wyglądają inne wsie, żałowała tego, co zobaczyła.
Usłyszała czyjś śmiech, który nie należał prawdopodobnie do
jednej osoby. Zza martwych już drzew wyłoniło się osiem istot. Izolda bez namysłu
cofnęła się o krok. Jeden z nich się uśmiechnął, ukazując przy tym swoje kły.
- Wampiry – stwierdziła spanikowana księżniczka.
- Jaka mądra – skomentowała jedna z nich. Wyglądała na
dwadzieścia lat i była najbliżej niej. Nie wiedziała co robić, chciała uciekać.
Jednak to wampiry, nie dałaby rady. Chociaż gdyby użyła swoich mocy…
Nie.
Nie była w stanie tego zrobić, nie potrafiła. Nawet nie
wiadomo po co, skoczyła na konia i zaczęła uciekać w stronę swojego miasta. Nie
miała ze sobą żadnej broni, nic co mogłoby jej pomóc. Czuła jak gałęzie gęstego
lasu cięły surowo jej ciało, z paru miejsc na twarzy ciekła krew. Długo to nie
trwało, jak paru z oprawców dopadło konia, co skończyło się również brutalnym
upadkiem prosto na plecy. Wydała z siebie przy tym głośny krzyk i z
trudem przewróciła się na brzuch, zaciskając z bólu pięści.
- Czego chcecie? – spytała prawie bezgłośnie, głośno przy
tym oddychając.
- Jak to czego? Córki króla! Ciekawe co zrobi, gdy następczyni
jego tronu, zginie – odpowiedziała ta sama, co przedtem.
Izolda próbowała wstać, ale od razu upadała. Czuła ogromny
ból w plecach, a głowa sprawiała wrażenie, że zaraz wybuchnie. Gdzie by nie
spojrzała, widziała u siebie krew.
- Nie pozwolę wam, nie wiecie z kim zadzieracie – rzekła
dość wyniośle, walcząc z samą sobą, by nie stracić przytomności. Wszyscy ją
wyśmiali, a ona omal nie posunęła się do jednego. Uniosła twarz i zaczęła
przywoływać w sobie energie. Jej oczy znów stały się złote, w tym ciemnym lesie
niemal świeciły. Nabrała powietrza do płuc, by następnie z swoich ust wyrzucić
potężny ogień, który dopadł dwa wampiry. Zaczęły wrzeszczeć i próbowały ugasić
ogień, na darmo. Niemal po paru sekundach zamieniły się w proch, ku zadowoleniu
księżniczki. Miała powtórzyć tą czynność, jednak ktoś uderzył ją w głowę. Nie
minęło dużo czasu, gdyż ta straciła przytomność, w jej umyśle zapadł zmrok. Nie
była w stanie się obronić, już nie…
No spodobało mi się, w związku z porwaniem przeszła mnie taka myśl, czy by nie napisać jednego rozdziału razem.
OdpowiedzUsuńBy nie zdradzać szczegółów w komentarzach proponuję kontakt przez e-mail.
okej, można rozdział napisać. Mi to gra :) W takim razie, czekam na odzew w sprawie twojej propozycji :)
OdpowiedzUsuńPost bardzo ciekawy, wciągający! Życzę Izoldzie wiele siły, a Tobie weny! Oby tak dalej! :)
OdpowiedzUsuń