I otarł grubej koszuli rękawem
Łzę, co po twarzy toczyła się, drżąca
I taka mętna, i ciężka, i wielka,
Jakby to wody nie była kropelka,
Lecz kamień, który, wyrzucony z duszy,
Padnie w głębiny i ziemię poruszy.
~Maria Konopnicka
Nie trzeba było mu informacji, że
jest już blisko. Do nozdrzy na sporą odległość docierał wstrętny, duszący smród
dymu. W tej okolicy była tylko jedna wieś i tylko ona mogła płonąć. Wyjechał z
lasu zatrzymując gniadosza. Koń podrzucił nerwowo łbem, czując w chrapach
trwożny swąd. Obszary Peleney miały to do siebie, że były płaskie, ogromne i
zwykle soczyście zielone. Tym razem było inaczej. Ciemne, rozgwieżdżone niebo
przysłoniły ohydne słupy szarych miazmatów, unoszących się znad dogasającej
wsi. Wiatru prawie nie było, przez co twór groźnego ognia gęstą zasłoną
przykrywał firmament.
Gniady ogier na znak jeźdźca
ruszył powolnym stępem przed siebie. Przywykł do ekstremalnych warunków,
nauczył się kontrolować instynkty i chęć ratowania się ucieczką. Szczur nie zatrzymywał
wierzchowca. Wśród gęstego dymu sprawiającego, że oczy łzawiły, a żołądkiem
szarpały konwulsje słyszał przeraźliwe krzyki, stłumione głosy i od czasu do
czasu żałosne wycie osamotnionego psa. Im bliżej grajdołu był, tym bardziej
zdawał sobie sprawę, że nie znajdzie tu niczego, co nie budziłoby w nim nikłego
uczucia beznadziei. Zarżnięta trzoda chlewna leżąca poza oborami. Powyciągane w
tragicznych pozach pozarzynane koty i psy. I żałosne, drobne postacie martwych
dzieci. Łowca wykrzywił lekko wargi w geście odrazy. Odrazy i gniewu na tych,
którzy byli w stanie to zrobić. I wciąż tu byli.
Wieś była duża. Część domów
dogasała, albo wciąż płonęła. Ulice usłane były ciałami ludzi w różnych
przedziałach wiekowych. Od młodych, sprawnych podlotków, przez dorosłe osoby,
aż po starców, kaleki, dzieci i noworodki. Muchy gromadziły się wokół pustych,
ślepych oczu poległych. Krew barwiła grunt i chodniki. Dostrzegł koło jednej
chaty ciało staruchy, która w sztywnych, wciąż zaciśniętych rękach trzymała
martwe niemowlę. Starała się je ocalić- na marne. Potargana, ciemna od posoki
chusta przylgnęła do starej twarzy przysłaniając jej trupi, pusty wyraz.
Tętent podkutych kopyt ogiera
niósł się głuchym echem wśród zgliszczy. Zatrzymał konia widząc w oddali koszmarną
scenę napełniającą jego oschłą osobę, wbrew pozorom niewypraną całkowicie z
człowieczeństwa, wstrętem i repulsją.
Przy dróżce prowadzącej do
pastwisk bydła stało szczęściu wielkich, obmierzłych zbirów. Ich schrypnięte,
brutalne rechoty wydobywały się z cuchnących, pozbawionych częściowo zębów gęb.
Rzucali prostackie, obleśne dowcipy. Takie można było usłyszeć tylko w starych,
śmierdzących stęchlizną i szczynem zamtuzach, bądź ogarniętych syfem burdelach.
Stali w ciasnym kręgu plując, szarpiąc za włosy i kopiąc niedużą postać. Gwałt
nie byłby dla tego Łowcy niczym nienormalnym, gdyby nie fakt, że ich ofiarą
była mała, umorusana, dziewięcioletnia dziewczynka błagająca piskliwym,
schrypniętym od płaczu głosikiem o pomoc. Ale nikt jej nie słyszał. Nikt poza
Szczurem. Poza tym, który przywykł do ludzkiego bestialstwa. Przywykł do widoku
wojen, śmierci, gwałtu, tortur. Ale były pewne granice. Oni je właśnie
przekroczyli. Byli jak psy walczące o prawo do pokrycia suki. Przepychali się,
klęli, by móc posmakować jej niewinnego ciała, choć to i tak już dawno temu
nastąpiło. Czymże różnili się od bezrozumnych bestii, jakie zabijał na co
dzień? Niczym, a więc mógł ich uśmiercić.
Szczur zeskoczył głośno z konia,
miecz w jego pochwie zabrzmiał ostro i nieprzyjemnie, a stalowe klamry na jego
pasach zadzwoniły o siebie przenikliwie. Odwrócił zakapturzoną głowę do
napastników i zrobił dwa kroki do przodu. Poczuł jak ich przenikliwe, psie oczy
wbijają się w niego jak igły. Któryś z nich zaśmiał się wrednie, splunął i
dobył starego, pośniedziałego miecza.
- Bohater pieprzony się znalazł. Chodź tu… - warknął.
Szczur stał spokojnie. Kątem oka
spojrzał na dziewczynkę, którą cisnęli pod ścianę starej chałupy. Skuliła się
pod nią przerażona, zalana gorzkimi, wielkimi łzami, brudna i pobita. Trzech z
nich wciąż stało spokojnie, pozostali dobyli różnego rodzaju prymitywnej broni.
Chojrak na czele z rykiem rzucił się na zakapturzonego przybysza. Ten w ułamku
sekundy dobył klingi, przeciął nią powietrze, sparował atak, pochylił się
wprawnie i ciął od dołu, odbijając do góry szablę zaskoczonego wroga. Jego
ostrze jak pikujący ptak w linii równoległej do ziemi powędrowało do brzucha
mężczyzny i przebiło go, rozcinając wzdłuż. Na bruk poleciała krew, woda i
flaki. Pierwszy przeciwnik skonał. Pozostało pięciu. Szczur w półobrocie
sięgnął po dwa sztylety, cisnął nimi perfekcyjnie trafiając w głowę
rozwścieczonego zbira. Padł na ziemię. Kolejnych dwóch postanowiło się zmierzyć
z tajemniczym, pokrytym bliznami człowiekiem. Na nic. Szczęk żelaza dzwonił w
uszach, wściekłe ryki nieprzyjaciół zagłuszały ciche myśli przybysza znikąd.
Krew. Przysłoniła szare barwy świata, lejąc się na ziemię, chlapiąc twarz
zabójcy. Gorzka, wstrętna, o metalicznym smaku. Splunął patrząc na pozostałych
dwóch rywali. Jeden z nich nie wytrzymał i z przerażeniem na twarzy rzucił się
do ucieczki. W półkroku zwalił się na ziemię, gdy jego karczycho przebiło
ostrzę puginału. Osamotniony, zszokowany drągal spojrzał na ułamek sekundy na
dziecko. Przełknął ślinę i bezradnie zacisnął dłoń na rękojeści broni. W
matowej, brudnej głowni klingi odbił się szkarłat posoki.
Myśliwy bez słowa natarł na
antagonistę. Ten zdążył tylko zablokować atak, sparować go kilka razy, a potem
siłą rozpędu przeciwnika obrócił się, pozbywając łapy dzierżącej cep. Poczuł
silnego kopniaka w plecy, zwalił się na ziemię. Tajemniczy mężczyzna stanął nad
nim, zacisnął palce na jego przetłuszczonych, zawszonych włosach i odgiął do
tyłu jego głowę przykładając do szyi sztylet, uprzednio chowając do pochwy miecz.
- Każdy zasługuje na drugą szansę. Jaka szkoda, że martwi tej
szansy nie mają - powiedział i poderżnął mu gardło.
Wyprostował się i wziął głęboki
wdech. Otarł dłonią pot z czoła, odwracając głowę w kierunku dziecka, które
skuliło się pod ścianą. Jej drobne ręce, nogi i buzia były obite, złote włosy
posklejane krwią i brudem w sztywne pasma, opuchnięta brew szpeciła twarz. Bez
słowa, z kamienną twarzą obserwował ją, a potem odwrócił się i podszedł do
konia dosiadając go. Nie miał ochoty dłużej tu być. Drabów zapewne snuło się
więcej, krzyki gwałconych kobiet nie cichły. Może szczeniakowi uda się uciec, a
może nie. To już nie jego interes. Bestie zostały zgładzone, w sprawy ludzi się
nie miesza. Obrócił wierzchowca i wolnym stępem skierował go na pastwiska, by
opuścić zgliszcza.
Powolny, monotonny krok konia
sprawił, że Szczur nie oddalił się jakoś specjalnie od miejsca zdarzenia.
Zatrzymał gniadosza, słysząc cichy szmer za sobą. Obrócił się nieco w kulbace.
Jego serce zabiło mocniej na widok skrzywdzonej tak brutalnie ofiary, która
zrobiwszy kilka kroków w jego kierunku upadła i wyciągnęła bezradnie rękę.
Dziewczynka podparła się na przedramionach i wbiła w niego spojrzenie wielkich,
błękitnych oczu. Mówi się, że nie ma piękniejszej rzeczy niż gwiazdy, kwiaty i
oczy dziecka. Co do ostatniego na pewno mają rację. Zwiesił głowę, bijąc się ze
swymi myślami. Nie miał pojęcia co robić. Gdzieś między budynkami usłyszał
złowrogie głosy bandy antagonistów. Impuls. Wystarczyła jedna, szybka myśl, by
zmusić go do zeskoczenia z wierzchowca. Zwierzę uderzyło głośno kopytem
przedniej nogi w bruk, wyraźnie niezadowolone z konieczności dłuższego
przebywania w tym strasznym miejscu przepełnionym dymem, śmiercią i stalowym
zapachem krwi. Szczur szybkim krokiem podszedł do błękitnookiej, wziął ją na
ręce i wrócił do ogiera. Wskoczył na siodło, usadawiając się w nim wygodnie,
ułożył ostrożnie poniżoną dziewczynę na swoich nogach, opierając jej głowę i
plecy o swoje lewe ramię, a potem popędził konia i pognał w kierunku pastwisk. Gniady
rumak wprawnie przeskoczył płot zagrody, który przed chwilą był złowrogim murem
oddzielającym ludzi z wioski od drogi ucieczki. Teraz był barierą broniącą Łowcę
i blondwłosą przed ogniem i dymem. Być może również przed złymi wspomnieniami.
Świetnie Ci to idzie, ale zaznaczę ten jeden błąd, tak bardzo często stosowany. Posoka to krew zwierzęca, dawniej może i też nazywana ludzką, ale obecnie tylko zwierzęcia, i ma często nawiązanie do krwi żywego zwierzęcia, rannego.
OdpowiedzUsuńW medycynie posoką nie jest nawet krew.
Dzięki. Hm... Gdyby nie posoka to automatycznie pojawiłyby się powtórzenia :) Mało jest synonimów do słowa ,,krew", a tak jak mówisz dawniej nazywa ludzką. Jesteśmy z tego co się orientuję w czasach mediewistycznych, więc chyba jakimś szczególnym błędem to nie musi być. Jucha też jako tako jest zwierzęca, ale mimo to mówi się, że ,,zalejesz się juchą". Ale dzięki za uwagę!
UsuńJejku ♥
OdpowiedzUsuńJak ja kocham takie klimaty, Boże XD
Nic dodać nic ująć - po prostu świetnie - od razu polubiłam Szczura, jest niesamowity ♡
Alee słodzę xD
Haha xD Fakt, rzygasz w niego tęczą xD Ale miło mi, cóż, szczerze powiedziawszy to też go nawet polubiłam. Bałam się, czy odpowiednio się wczuję w tę postać, ale nie jest źle :D Dzięki jeszcze raz!
Usuń