Layout by Raion

26 sie 2014

Felsarin - "Nauka latania".

Evan Dobson - I Know Your Pain.


-Nienawidzę cię - warknął Felsarin do siedzącego naprzeciwko Seprisa - zdechnij w piekle, umrzyj, zgiń, zarżnę cię jak świnię...
-Możesz mi wytłumaczyć, co ty właściwie robisz? - zapytała przechodząca obok Sorenia.
-Uczę go podstaw porozumiewania się - odpowiedział czarny smok odwracając ku niej wzrok.
-Będziesz dobrym ojcem - stwierdziła z ironią - kiedy będzie lekcja mordowania i torturowania?
-Niebawem.
-Martwi mnie jego przyszłość.
-A co robię źle?
-Wszystko. Powinieneś nauczyć go latać. Jest już duży.
-Genialny pomysł.
   Zrezygnował z wpajania swojemu synowi nienawiści, nie przynosiło to żadnych skutków, ponieważ Sepris dalej pałał do niego rodzinną miłością i nikogo nie skrzywdził. Wszystkie małe smoki były wredne oraz podstępne, tylko nie on. Zabrał go na urwisko, nad to samo, gdzie często spędzał czas rozmyślając o śmierci. W blasku dnia, wypełniona zielenią przestrzeń na dole iskrzyła na tle skalistych gór. Stanął na skraju przepaści.
-Teraz posłuchaj mnie uważnie - rzekł z powagą do syna - bo drugiego podejścia nie będzie. Rozumiesz mnie?
   Czarny smoczek przechylił głowę na bok i otworzył paszczę.
-Każdy smok potrafi latać, a jeśli nie potrafi, to znaczy, że jest martwy, dlatego aby nie tracić czasu wytłumaczę ci to jak najkrócej. To jest jak szkoła życia, albo się uda albo zginiesz. Musisz rozłożyć skrzydła i dalej już samo cię poniesie. Teraz leć.
   Zepchnął Seprisa z urwiska. Mały zaczął spadać skrzecząc wniebogłosy. Felsarin zmrużył oczy. Gdzieś w połowie wysokości smok chyba zrozumiał o co chodzi i rozwinął skrzydła, szarpnęło nim i po dwóch próbach spadek przeszedł w szybowanie. Wkrótce zniknął w lesie na samym dole. Odetchnął z ulgą. Szczerze obawiał się tragedii, ale jego tak samo nauczono latać. Często w życiu jest tylko jedna okazja by coś osiągnąć.
   Zeskoczył z urwiska i poszybował nad lasem.

***

   Jakiś czas później warował na tym samym urwisku. Niewiele myśląc, patrząc tępo w przestrzeń czekał. 
-Musiałeś akurat wybrać to miejsce? - usłyszał za sobą Norkada. Odwrócił głowę.
-A co ci nie pasuje? - zapytał Felsarin.
-Nie mam zbyt przyjemnych wspomnień stąd. Teraz mów, po co mnie tu ściągnąłeś?
   Przez chwilę w milczeniu obserwowali krążącego bez celu Seprisa. Mały smok entuzjastycznie i radośnie latał wymachując skrzydełkami.
-Gdybyś spotkał Kherianę - rzekł - a na pewno kiedyś tutaj przyleci...
-Przestań - warknął złoty gad siadając obok - nie mam zamiaru cię wyręczać. Chcesz coś jej pokazać to to zrób.
-Gdybyś ją zobaczył - ciągnął Felsarin nie zwróciwszy uwagi na słowa Norkada - powiedz jej, że nie żyję. Popełniłem samobójstwo skacząc sobie na łeb z tego miejsca.
-No i po co to wszystko?
-Będzie mnie szukała - powiedział spokojnie - będzie chciała zemsty. Niech sama żyje w zakłamaniu. Tymczasem ja stąd odchodzę.
-Gdzie pójdziesz?
-Powiem ci to tylko na wypadek jakbyś mnie szukał i potrzebował. W kraterze po jeziorze Bort. Sam wiesz gdzie. Nikomu o tym nie wspominaj.
-Jesteś głupi - westchnął Norkad - stary i głupi, tyle ci powiem. Ale leć, leć dokąd zechcesz. To już nie mój interes. Na twoim miejscu poleciałbym po nią i pogodził się z Kherianą. Ale ty wolisz wszystko komplikować. Nie rozumiesz, że to twoja rodzina? Oni cię potrzebują.
-Zrobię jak powiedziałem.
-Dobra, ja ci nie pomogę w tym. Kijem rzeki nie zawrócę. 
   Zostawił go. Planował odejście stąd od pewnego czasu, chciał ułożyć swoje życie, zmienić coś, zapomnieć o Kherianie. To miejsce przypominało mu tylko o rodzinie, o rodzicach i o swojej pierwszej miłości. Wszystko to odeszło.

23 sie 2014

Kheriana - "Czarna noc"

Kiedy noc się zbliża,
I zamykasz oczy by zasnąć,
Po cichu z nadzieją mówisz "dobranoc".
Lecz jedyne co słyszysz, to wiatr.
~Night Mistress - "Black and Night".


   Czym jest szaleństwo? Zastanawiała się Kheriana, jest stanem, kiedy życie ani świat nie ma żadnego znaczenia, a wszystko co wypełnia nasze wnętrze stanowi bezmyślną chęć niszczenia, gdy samotność sprowadza do destrukcyjnego myślenia, i to właśnie czuła Kheriana. Po odejściu Felsarina i śmierci Felcora odnalazła w sobie potwora. Chciała zemsty, pragnęła pokazać co czuje. Wcześniej odrzucona, tęskniła, teraz marzy by ukarać tego, który ją skrzywdził, wszystkich...
-Kheriano? - rozpoznała za sobą Vermunda. Warująca na szczycie wulkanu smoczyca nie zauważyła nawet kiedy do niej przyleciał.
-O co chodzi? - zapytała dziwnie spokojnym tonem, co najwyraźniej zaniepokoiło ciemnofioletowego smoka.
-Martwi mnie twoje zachowanie - zaczął.
-Co jest w tym takiego dziwnego?
-Po tym wszystkim jesteś jakaś opanowana, to nie jest normalne.
-Bo swojej złości nie kieruję na każdą żywą istotę - odpowiedziała.
-Wiem doskonale co planujesz, nie warto.
-Skąd możesz wiedzieć? - smoczyca spojrzała na niego ostro - w życiu nie zostało mi już nic. Zabiję sukinsyna, zamorduję go za to jak mnie potraktował.
-Nie działaj pod wpływem emocji, on też tak robił.
   Nie odpowiedziała. Zwróciła wzrok z powrotem w głąb ciemnego wulkanu. Jakieś resztki jej rozumu przyznały Vermundowi rację. Kochała Felsarina, ale niemożność bycia z nim i odejście sprawiło, że również go nienawidziła. Miała świadomość swoich czynów, to była jej wina, to ona kłamała, ale on mógł jej wybaczyć.
-Jeśli mi nie wybaczy, zabiję go - szepnęła.
-To samobójstwo - wtrącił Vermund - nigdy nie pozwoli się pokonać, znam go jak rodzonego syna, nie wybaczył ci, bo nie przemyślał swojego zachowania, nie zrobił tego, bo jeszcze do niego nie dotarło.
-Przynajmniej zginę próbując.
-Polecisz do niego za miesiąc, dwa, to wszystko będzie jak dawniej.
-Popatrz co mi zrobił - warknęła. Odwróciła głowę w drugą stronę, gdzie przez całą paszczę biegły trzy głębokie, długie rany - jak w ogóle mógł? Wyglądam paskudnie, jak potwór, to już mi tak zostanie do końca życia.
-Jest brutalny, ale w złości nawet nie wie co robi. Nie możesz go za to sądzić.
-Mogę, i to zrobię. Dlaczego mam zaufać ponownie komuś, kto jest w stanie mnie zamordować?
-Pomyśl teraz... - powiedział Vermund - czemu on miałby zaufać tobie, skoro sama chcesz jego śmierci?
-Ale i tak mnie nie powstrzymasz. Zrobię to, co uważam za słuszne.
-Gdyby każdy tak myślał, naszej rasy już dawno by nie było. Felsarin też działał "jak uważał za słuszne" i w efekcie wymordował więcej smoków niż ktokolwiek z nas. Robił to z szaleństwa, z żalu i zazdrości, a ty się do niego upodabniasz. Daj sobie spokój i wracaj już, nadchodzi noc.
   Leżąc samotnie w grocie, odprowadzona przez Vermunda, obserwowała oddychającą głęboko Sarę. Owoc ich miłości. Młode bezustannie przypominały jej o uczuciu, jakim siebie darzyli. To wszystko wina Artezji...
-Jesteś martwa, biała suko - syknęła. Tym gestem Elistera otworzyła swoje wielkie ślepia. Szmaragdowy smoczek przyczołgał się bliżej i położył na grzbiecie na jej przednich łapach.
-Też myślisz, że powinna zdechnąć? - zapytała córkę - od początku śmierdziała mi podstępem. Przyniosę ci jej paskudny łeb. Chciałabyś wrócić do ojca? Myślisz, że coś jeszcze między nami być?

21 sie 2014

Trevor - "Łowy"

Niektórzy z armii byli tymi, którzy palili krzyże.
Zabijając w imię.
~Rage Against The Machine - "Killing in the name"


   Promienie słońca oddzielały noc od dnia, o wczesnej porze ukryty w krzakach Trevor dosyć sennym wzrokiem obserwował niebo oraz okolicę. W uszach szumiał mu tylko szmer rzeki. Siedział z gotowym do strzału łukiem, w Dolinie, modląc się w duchu, by nic go tutaj nie znalazło. Wychwytywał każdy ruch zieleni w otoczeniu.
-Leci - usłyszał znak od towarzysza schowanego nieopodal. Nisko nad doliną przelatywał smok. Napiął cięciwę i wycelował w górę. Wstrzymał oddech po czym wypuścił drzewce. Powietrze przeciął świst, okolicę wypełnił ryk wściekłego smoka. Olbrzymi gad zatoczył krąg i wylądował niedaleko.
-Jesteś trupem, obsrańcu - warknął dosyć wyraźnie smok - czuję twój smród...
   Szkarłatny, młody samiec szedł powoli w stronę jego kierunku. Wyciągnął z brzucha długą strzałę, w tym czasie Trevor wychylił głowę i posłał w jego kierunku następną. Z drzewa zeskoczył uzbrojony w topór oraz tarczę krasnolud, cisnął w smoka kamieniem odwracając jego uwagę.
-Chodź na mnie! - krzyknął wojownik - zmierz się z kimś swojego rozmiaru!
   Kiedy tylko bestia zaczęła iść do nowego przeciwnika, Trevor wystrzelił trzecią strzałę, grot ześlizgnął się po łuskach na szyi. Rozjuszony smok ruszył wprost do niego. Sięgnął po miecz. Z drugiego zagajnika wyszedł inny krasnolud. Podszedł niebezpiecznie blisko gada i zarzucił na niego dużą sieć. Ofiara zaczęła się szamotać charcząc i sycząc ze wściekłości. Trevor obszedł go szybko. Smok wyraźnie opadał z sił, coraz słabiej walczył z siecią aż legł na ziemi. Po chwili wszyscy trzej podeszli do niego. 
-Trochę za wolno działa - mruknął pierwszy towarzysz zdejmując skórzaną czapkę. Rzucił na ziemię tarczę. Zdjął sieć ze sparaliżowanej bestii.
-Dorosłego nie da rady tak szybko obezwładnić - powiedział Trevor.
   Poległy obserwował ich jednym okiem.
-Rezultaty i tak są zadowalające. Co teraz z nim zrobimy? Wszystko wygada i będą problemy.
-Upolowaną zwierzynę się uśmierca - odpowiedział smoczy charkot za plecami.
   Odwrócili powoli głowy. 
-Śledzisz mnie - stwierdził Trevor do Felsarina.
-Przyznam ci rację - odpowiedział czarny smok mrużąc oczy - wzbudzasz we mnie podejrzenia. Urządzacie sobie polowanie?
-Ee...
-Przecież was nie pozabijam - zapewnił go Felsarin.
-Testujemy środek paraliżujący - wyznał szczerze - jak widać działa.
-Wspaniale. Teraz go zabij.
-C-co? - wyjąkał zdezorientowany.
-Powiedziałem, zabij go, jeśli na coś polujesz to musisz go zabić. 
-Nie mogę...
-Mam się pogniewać? - jego paszczę wykrzywił dziwny, złośliwy grymas - Chcę, byś go zabił, teraz. Zrób to, a nikt nie będzie wiedział co robicie.
   Trevor popatrzał na szkarłatnego smoka. Teraz jego spojrzenie wyrażało przerażenie. Uniósł swój krótki miecz. Popatrzał na Felsarina. Skinął głową. Wziął głęboki oddech i szybkim ruchem zanurzył ostrze za rogiem uśmiercając ofiarę na miejscu. Odrzucił broń w trawę.
-Czemu kazałeś mi to zrobić? - zapytał. Czuł strach, serce waliło mu jak młotem. Próbował opanować drżenie rąk.
-Jeśli polujesz to rób to by zabić. Z drugiej strony wszystko by rozpowiedział. Bawcie się dobrze.
   I odszedł. W milczeniu odprowadzali Felsarina wzrokiem.
-Nie rozumiem - powiedział Herold, wsunął swój młot za pas.
-Ja też - odpowiedział Pertus przejeżdżając grubymi paluchami po rudej brodzie.
-Mniejsza z tym, idziemy stąd - zaproponował Trevor. Odciął zamordowanemu smokowi końcówkę ogona oraz róg. Widząc pytające spojrzenia szybko wyjaśnił - kiedy wrócę do Wolsedore, dostanę za to pieniądze. Polowanie to moje jedyne źródło utrzymania, a za smoki jest wysoka nagroda. Jemu już to nie robi krzywdy.
   Wrócili do miasta. Cały czas czuł na sumieniu zabicie niewinnego stworzenia, gryzło go to ponieważ takim gestem upodabnia się do swoich rówieśników w Imperium. 
-On nie jest zdrowy na umyśle - mruknął do niego Pertus - nigdy nie był, od zawsze jest psychopatą, wielokrotnie już to pokazał. 
-To w takim razie dlaczego wciąż żyje? Dlaczego inne smoki go nie zabiją?
-Bo jego nie da się zabić.

19 sie 2014

Felsarin - "Nasz świat odszedł"

Ten świat nigdy nie będzie takim, jakiego oczekiwałem.
Nawet jeśli przestanę do niego należeć.
~Three Day Grace - "Never Too Late".


-Nie zostawiaj mnie! - usłyszał za sobą ryk, ryk pełen bólu, rozpaczy - nie rób mi tego.
   Poczuł, jak zrzuca się na niego próbuj siłą zatrzymać Felsarina przy sobie. Odtrącił ją.
-Daj mi spokój - warknął nie patrząc na Kherianę - nie chcę cię już znać.
-Jesteśmy rodziną - załkała trzymając go za ogon.
-Nie - odpowiedział twardo - nie ma już rodziny, nie ma już nas, nie ma już naszego życia. Wszystko zniszczyłaś.
-Wybacz mi - jęknęła, zauważył łzy.
-Nigdy.
-Ja cię wciąż kocham...
-Posłuchaj - wycedził łapiąc ją za pysk - zdradziłaś mnie, fałszywy potworze.
   Pchnął ją i upadła na ziemię.
-Zrobię dla ciebie wszystko...
-To odejdź i nigdy nie pokazuj mi się na oczy. Nie wracaj nawet tam. Mam nadzieję nigdy cię nie zobaczyć i szybko zapomnieć o tobie. Rób co chcesz, mnie już nie interesuje twoje życie.
   Odleciał zostawiając leżącą w trawie Kherianę. Cały czas w jego głowie panowała gonitwa myśli
~Jeszcze długo słyszałem jej skowyt, czułem ten sam ból co ona, lecz musiałem to zrobić, musiałem ją zostawić, po tym nasze życie już nigdy nie byłoby takie jak wcześniej, nigdy bym jej ponownie nie zaufał. Zabrałem syna, w końcu sama zadeklarowała, że nie jest jego matką. To brzmi ironicznie, ale zachowałem się jakby miała rację. Odrażające jest wyparcie własnego potomstwa, tak postąpił mój ojciec... Żal mi Sary oraz Elistery, one nic nie zrobiły. Gdybym je zabrał, Kheriana popełniłaby samobójstwo, wiem to doskonale, a ja nie chcę by tak szybko rozwiązała problem, nie pozwolę, by uciekała w taki sposób. Niech cierpi...
   Nie wiem co teraz zrobić... na pewno wrócę z powrotem w góry, lecz co potem? Będę znowu żył sam, tym razem bez choćby krztyny zaufania.


***

-Co ci jest? - zaczepił go Norkad po powrocie do Doliny. Złoty smok przyjrzał mu się dokładnie - gdzie Kheriana?
-Kiedyś dałbym sobie za nią łeb uciąć i dzisiaj... byłbym bez głowy - odpowiedział sucho.
-Jest aż tak źle?
-Usłyszałem wystarczająco odrażających kłamstw. Chcę o tym zapomnieć, nie rozmawiajmy na ten temat.
-Mam nadzieję, że ci nie odbije.
-Ja też - Felsarin ogarnął wzrokiem okolicę - dzięki niej byłem spokojny...
-Widzę, że dalej ci zależy - stwierdził Norkad.
-Zrobiłem co uważałem za słuszne, choćby miałaby to być ostatnia rzecz, którą zrobiłem zanim postradałbym zmysły. 
-Wrócisz kiedyś do niej?
-Nie wiem, nie zasługuje na to.
   Razem z Seprisem poszedł do swojej groty. Ze złości kopnął w spalone drewno roznosząc je po całej jaskini.
-Wybacz - mruknął do małego - ty tego nie zrozumiesz, jesteś jeszcze za młody.
   Smok otarł się o jego przednią nogę i popatrzał wielkimi, żółtymi oczami.
-Myślisz, że wróci? Ja uważam, że kiedyś tutaj przyleci, prędzej czy później.
   Następnego dnia ruszył na polowanie. Był to pierwszy trud, jaki go spotkał, wcześniej robiła to ona, a teraz zdany na siebie sam musiał dbać o wszystko. Prawie zapomniał o sztuce, jaką było tropienie zwierzyny, chociaż szukanie swoich wrogów było bardziej skomplikowane, to uznał zdobywanie pożywienia za większe wyzwanie. Nie mógł zwlekać, a jego leniwe uosobienie było nie lada utrudnieniem.
   Cały czas odczuwał brak Kheriany, nie potrafił pogodzić się z tym wszystkim.

17 sie 2014

Felsarin - "Polowanie".

Teraz gdy to zrobiłaś, prosisz mnie o przebaczenie.
[...]
Mówisz, że popełniłaś błąd, lecz spójrz co zabrałaś.
~Nickelback - "Because of you".


   Nie mógł spać, nie potrafił przyjąć do siebie zdrady, kłamstwa. Matka wyrzekła się własnego syna, wyrzekła jego samego. Nikt nigdy jeszcze mu czegoś takiego nie zrobił.
   Felsarin obserwował mściwie okolicę, czekał, aż Felcor lub Kheriana wystawi nos na zewnątrz. Rano zauważył wylatującą na łowy Kherianę. Ruszył za nią szybując wysoko nad smoczycą. Cały czas myślał, co jej zrobi... Kiedy zauważył ją znikającą w gęstej dżungli, zatoczył wokół kółko i wylądował na drzewie. Ogarnął wzrokiem zarośniętą puszczę.
   Kheriana węszyła nieopodal tropiąc zwierzynę. Widząc jak zmierza w jego stronę, zeskoczył z drzewa zagradzając jej drogę. Stanęła jak wryta nie ukrywając zdziwienia.
-Felsarinie? - zapytała z niedowierzaniem.
-Tak, to ja - odpowiedział idąc powoli w jej stronę.
-Przecież ty nie żyjesz... - powiedziała powoli.
-Jak widać wciąż tutaj jestem - próbowała go objąć, odepchnął ją brutalnie i warknął - na twoje nieszczęście.
-Co ci jest? - spytała wystraszona cofając się.
-Zdradziłaś mnie i wyrzekłaś, niewdzięczna szmato.
-Waż na słowa.
   Skoczył na nią, sparaliżowana strachem upadła pod ciężarem Felsarina. Chwycił ją za paszczę i w tej chwili smoczyca szarpnęła go pazurami za żebra. Uderzył Kherianę z całej siły łapą w pysk. Przewrócił oszołomioną na bok i odwrócił głowę wprost na siebie.
-Ufałem ci - syknął jej prosto w oczy - wiesz, co zrobiłaś? Pamiętasz wczorajszą rozmowę z Felcorem?
-Pamiętam - jęknęła.
-Na twój... na wasz pech byłem tam, i wszystko słyszałem. Wybaczyłbym bym ci wszystko, ale za te słowa jestem gotów cię zamordować.
-Felsarinie...
-Kochałem cię! - ryknął z żalem czarny smok - oddałbym za ciebie życie, zniósłbym dla ciebie najgorsze tortury, dałem ci rodzinę, obiecałem bronić do końca swoich dni, nigdy się nie poddałem, a ja słyszę, że nawet mnie nie znasz...
-Błagam cię...
-Zamilcz - Fesarin kompletnie się załamał - czy ty wiesz, co ja czuję? Co ja mam zrobić, kiedy ktoś, za kim skoczyłbym w ogień potraktował mnie jak śmiecia?
-Pozwól mi ci coś powiedzieć - załkała smoczyca. Puścił jej paszczę, jednak wciąż przytrzymywał ją siłą do ziemi - wyglądałeś jak trup, ja wciąż cię kocham, uznaliśmy cię za martwego, a tutaj chciałam zacząć nowe życie...
-To jak mogłaś powiedzieć, że Sepris nie jest twoim synem? Równie dobrze mogłabyś go wyrzucić albo utopić.
-Bo nie chciałam, by wiedzieli o nas.
-Bo ci wstyd? Zniszczyłaś wszystko co posiadałem, zniszczyłaś naszą rodzinę, nas.
-Przepraszam...
-Za późno. Brzydzę się tobą i żałuję, że kiedykolwiek cię poznałem.
   Puścił ją.
-Felsarinie... - jęknęła za nim. Słyszał za sobą wycie rannej smoczycy, lecz to już nie ruszało jego płytkim, martwym sercem. Odleciał prosto do wodospadu, miał jeszcze jedną rzecz do załatwienia. Wparował do jaskini i odnalazł grotę Felcora. Bez skrupułów podszedł do śpiącego smoka zdzielił go prosto w łeb. Ten wściekły podniósł głowę. Felsarin przykuł go do ściany.
-Czego ode mnie chcesz? - zapytał groźnie.
-Tego - warknął i wbił mu szpony w szyję.
   Smok upadł na ziemię krztusząc się własną krwią. Nie zwracając na niego uwagi, Felsarin delikatnie złapał  obserwującego wszystko z kąta Seprisa i opuścił jaskinię.

15 sie 2014

Felsarin - "Kłamstwo".

Byłem zimny w krypcie, ale nie tak oziębły jak słowa z twoich ust.
Pewnego dnia będziesz żałować, kochanie, kiedy wyciągniesz rękę na drugi koniec łóżka.
~Three Days Grace - "Chalk Outline".

  

-Wyłaź i walcz! - usłyszał męski krzyk.
-Nie chcę mi się - odrzekł Felsarin.
-Stchórzyłeś?
-Zabijanie ludzi jest nudne - smok wyszedł do dziury w dachu - więc znaj moją dobroć i rusz dupę stąd zanim zamienię cię w kupkę spopielonych kości.
   I zepchnął z góry ciężką, drewnianą belkę. Pal uderzył prosto w stalowy hełm upierdliwego łowcy roztrzaskując mu głowę. 
-Ups - mruknął Felsarin - miałeś pecha.
  Zniknął w ciemnym strychu opuszczonego domu na skraju jakiejś małej wioski. Jego niespokojne sny ilustrowały wszystkie obawy i lęki związane z poszukiwaniem własnej rodziny. Podróż wykańczała starego smoka, jednak pruł na przód by osiągnąć swój cel. Na noc zatrzymywał się w pobliżu miast lub wiosek i niezauważony kradł jedzenie. Po drodze rozpraszał podróżujących łowców i drażnił większe grupy. Wkrótce pożegnał ląd i zostawiwszy za sobą plażę, poszybował nad rozległym za horyzont morzem.
   Wieczorem, ku uldze, w oddali ujrzał cztery wyspy. Największa, zwieńczona wulkanem oraz trzy mniejsze wokół. Zajrzał do wnętrza góry i skierował lot wzdłuż rzeki oglądając bujną roślinność. Nurt zaprowadził go do wodospadu. Wylądował na skraju wystającego na szczycie kaskady kamienia. Przed nim rozciągała się okrągła polana przecięta wolno płynącym strumieniem. Otaczały ją ostre skały. Spostrzegł znikające za ścianą wody smoki. Przypomniał sobie słowa Kheriany...
   Zatoczył krąg i przebił chłodny prysznic wlatując do szczeliny. Bez wahania wszedł głębiej. Wszechobecna ciemność i tylko drobne płomyki rozświetlające mniejsze odnogi. W niektórych miejscach zauważył pułki na górze. Nigdzie nie znalazł błękitnej smoczycy, postanowił zaczepić największego i wyglądającego na najstarszego smoka. 
-Mhm? - mruknął Vermund. Stary gad zasypiał przy rozżarzonych drewnach.
-Nie widziałeś tutaj nikogo nowego? 
-Na przykład?
-Samicy, błękitnej, z trzema pisklakami, ma na imię Kheriana.
-Tak, widziałem. Wraca tutaj na noc.
-Tyle chciałem wiedzieć.
   Odwrócił się z zamiarem odejścia.
-Sądzę, że przyleciałeś trochę za późno na zaloty - odpowiedział ciemnofioletowy smok.
-Co masz na myśli? - zapytał podejrzliwie Felsarin.
-Już sobie znalazła partnera, całkiem dobrze do siebie pasują - Vermund otworzył oczy - mogę chociaż wiedzieć z kim rozmawiam? Nie widać cię nawet.
-Nie ważne - i zniknął. Zaskoczony wieścią szybko opuścił jaskinię i stanął na szczycie wodospadu. 
   Czuwał obserwując polanę, zgodnie ze słowami Vermunda, niedługo potem ujrzał wracającą z lasu Kherianę. Szła u boku zielonego smoka. Zniesmaczony ich widokiem czekał aż oboje wejdą do groty i ruszył za nimi. Odnalazł parę na końcu jednego z wielu korytarzy. Zaczaił się w dołku. Kheriana razem z nowym partnerem leżeli wtuleni w siebie przy drobnym ognisku. Na ten widok poczuł, jak wrze w nim krew. W kącie spała Elistera, Sara oraz Sepris.
-Czemu tam nie zostałaś? - zapytał zielony smok - jest was tam więcej, dużo miejsca...
-Już ci mówiłam, pyszczku - odpowiedziała pieszczotliwie Kheriana - chciałam wrócić do domu. Byłam wszędzie, nigdzie nie ma dobrze jak tutaj.
-Polecimy kiedyś razem.
-Jest wiele rzeczy wartych odwiedzenia. Zawsze pragnęłam odbyć z kimś podróż po świecie, we dwoje raźniej, i weselej.
-Powiedz mi, co z nimi? - wskazał na pisklęta.
-Ah, Sara i Elistera to moje córki. Seprisa przygarnęłam, ojciec gdzieś zniknął a matki nawet nie widziałam. Wzięłam małego, świetnie do siebie pasują, są jak rodzeństwo.
-A co z twoim kochankiem?
-Nie znałam go nawet, zniknął po sprawie, teraz mam ciebie, Felcorze - Kheriana polizała go po paszczy.
~Ty zakłamana suko - syknął w myślach Felsarin. Odwrócił wzrok i odszedł. Czuł jak nosi go w środku, jak dopiero co usłyszane słowa budzą dawno uśpioną w nim bestię, jak gorycz kłamstwa i zdrady podpowiada mu "zabij".

13 sie 2014

Kheriana - "Wodospad".

Mój cień jest jedynym towarzyszem.
Moje płytkie serce jedyną bijącą rzeczą.
Czasami chciałbym, by ktoś mnie znalazł.
~Green Day - "Boulevard of broken dreams"


   Dwa tygodnie od przybycia na Wyspy Nocy, Kheriana dzień w dzień przesiadywała na szczycie wodospadu obserwując jak zahipnotyzowana spadające potoki spienionej wody. Otępiała, rozbita, przypominała sobie lata wczesnej młodości. Kaskada miała sześćdziesiąt metrów wysokości, wszystko ginęło w jeziorze a dalej płynęło szeroką, płytką rzeką do morza. Za nią rwący potok naznaczony głazami niósł od czasu do czasu gałęzie lub kłodę drewna. Nieczuła na piękny krajobraz, na wielką polanę otoczoną szerokim kręgiem ostrych skał. W tle widniał bujny las, a za nim błękitna linia rozciągniętego po horyzont oceanu.
   Wszystko wieńczył wulkan, nieaktywna od tysięcy lat gigantyczna góra czuwająca nad ziemią. Najmniejszą wyspę zamieszkiwało jakieś plemię ludzi. Na jednej nieskutecznie kryły się gryfy, a trzecia, najbardziej dzika, podobnie jak tą dużą - smoki.
   Kheriana skupiła wzrok na punktach wędrujących po polanie na samym dole, skupione przy wodzie smoki żyły beztrosko z dala od panującego chaosu. Ona sama próbowała znaleźć samą siebie. Przyzwyczajona do bycia z kimś, chciała mieć obok siebie drugą duszę. Przyznała sobie, że od całego smutku zaczęła zaniedbywać własne potomstwo, nie potrafiła się na nich skupić, nie pilnowała już ich, a ona cały czas staczała się na dno, czuła to wszystko, lecz nie miała sił.
   Błękitna smoczyca spojrzała prosto na dół. Zamknęła oczy i skoczyła. Przez sekundę doświadczyła cudownego uniesienia po czym zaczęła spadać. Przycisnęła skrzydła do ciała i lecąc głową w dół rozbiła taflę burzliwej wody.
   Orzeźwiający chłód rozbudził ją. Wynurzyła się na powierzchnię.
~Nie powinnam tak żyć - pomyślała - nie mogę się poddać, nie mogę na to pozwolić. Potrzebuję nowego życia.
   Wyszła na suchy ląd. Spojrzała w górę, na sam szczyt. Poczuła czyiś dotyk. Odwróciła błyskawicznie głowę. Po jej prawej stronie przysiadł stary, ciemnofioletowy smok. Miał złamany róg i potarmoszone lewe skrzydło. Przez pierś biegła długa blizna po szponach.
-Nie widziałem cię tu wcześniej - powiedział.
-Zamierzasz mnie przegonić? - zapytała zrezygnowała Kheriana wpatrując się w swoje odbicie w tafli wody.
-Nie - smok zmrużył oczy - kogoś mi przypominasz.
-Dorastałam tutaj, może dlatego.
-Kheriana?
-Zgadłeś, wciąż nie wiem jak ty masz na imię.
-Vermund. Co cię tutaj sprowadza po stu latach?
-Nic - mruknęła po chwili namysłu - zatęskniłam za dawnym domem.
-Wciąż jesteś piękna jak dawniej.
-Co wy wszyscy do mnie macie? - oburzyła się - naprawdę każdy stary smok jest na tyle zdesperowany by uderzać do mnie?
-Sama młoda nie jesteś, a poza tym nie widać byś miała jakąkolwiek rodzinę.
-Ja chyba jestem przeklęta. Czemu wcześniej o to nie dbacie? Dlaczego nie znalazłeś sobie partnerki gdy byłeś młody?
-Tylko spokojnie...
-Na ostatnią chwilę szukacie sobie naiwnej idiotki tylko po to, by ją wykorzystać i wkrótce zdechnąć. Im starszy tym głupszy.
   Zdenerwowana odeszła.
   Wróciła na noc, wleciała przez wodospad do dużego otworu w skalnej ścianie. Głęboki, ciemny tunel najeżony był  mniejszymi grotami. Przechadzając się wzdłuż niego uderzyła głową w twarde sklepienie.
-Nic ci nie jest? - zapytał ktoś za nią.
-Nic - warknęła - oprócz stłuczonego łba to nic mi nie jest.
   Popatrzała za siebie. Podszedł ją wyglądający poważnie i dosyć groźnie  zielony smok.
-Długo za mną łazisz? - spytała podejrzliwie.
-Tak - przyznał szczerze.
-Ty przynajmniej jesteś młodszy...
-Ruszcie dupska bo nie można przejść - przerwała im jakaś smoczyca przeciskająca się na zewnątrz.
-Chodź w bardziej ustronne miejsce - zaproponowała Kheriana.

11 sie 2014

Felsarin - "Sposób na..."

Przemijające życia na końcu spirali,
Czekający dyktatorzy z następnymi okropnościami.
~Iron Maiden - "Face in the sand".


   Przez tych parę dni, całkowicie odcięty od rodziny spędzał czas jak dawniej. Momentami Felsarin zapominał o Kherianie, jej nieobecność sprawiała, że czuł się jak spuszczony z łańcucha pies. Z drugiej strony dręczyły go wyrzuty sumienia, w końcu ona, daleko, wciąż nic nie wie. Jego głowa powoli dochodziła do porządku, napadał go czasem tępy ból lecz nic poza tym. Artezja unikała czarnego smoka jak ognia, widywał ją dosyć często.
   Pogodnego wieczoru, leżąc na skraju najwyższego piętra Smoczej Wieży, obserwował niezbyt obecnym wzrokiem miasto skąpane w pomarańczowym świetle zachodzącego słońca. Myślał o swojej rodzinie, zastanawiał się, czy Kheriana także patrzy na ten sam zachód słońca. Musi być smutna... albo szczęśliwa, nie miał zielonego pojęcia. Mógłby teraz żyć bez niej, lecz coś kazało mu do niej wracać. Nigdy nie był na Wyspach Nocy, nawet nie wie, gdzie to jest. Ciągle główkował... zostać tu dłużej, czy od razu lecieć?
   Kiedy przysypiał, obudziły go czyjeś kroki.
-Przyjdź jutro - mruknął smok nie otwierając oczu nawet.
-Długo tutaj nie zostanę, więc daj mi chwilę - poznał głos Trevora. Felsarin sapnął głośno.
-Byle szybko.
-Mam tu takie coś... spojrzysz łaskawie?
   Mężczyzna w lekkim, skórzanym stroju podsunął mu kartkę papieru z mapą.
-No i co w tym takiego ciekawego? - zapytał zmęczonym tonem.
-Co tutaj jest? - Trevor wskazał palcem punkt na jeziorze Thann.
-Kropka - odpowiedział.
-Ale co tam jest w rzeczywistości?
-Jezioro, woda - zaczął się z nim droczyć.
-A na dnie?
-Kamienie, muł, piach...
-Do rzeczy! - niecierpliwy i zdenerwowany przerwał mu.
-To sprecyzuj pytanie.
-Pod jeziorem są jaskinie, opowiedz mi, co w nich jest.
-Bardzo dużo korytarzy i jeszcze więcej jaskiń, wilgotno, cicho, ciemno...
-Zabiję cię zaraz... znaczy się, czy jest tam coś wartego uwagi?
-Generalnie to ja nic ciekawego tam nie znalazłem - odpowiedział smok przymykając powieki - dlaczego tak cię to interesuje?
-Bo pewien starzec powiedział mi o skarbie pod jeziorem...
-I teraz zapytasz mnie, czy wiem gdzie on jest - dokończył za Trevora - i nie powiem ci, gdzie leżą wszystkie kosztowności... chociaż w sumie mógłbym, bo i tak go nie znajdziesz a jak już, to stamtąd nie wyjdziesz.
-To ważne - zapewnił go - zaprowadziłbyś mnie? Ty tego nie potrzebujesz.
-A skąd wiesz? A może wybieram z całego zbioru kielichów i drogich przedmiotów po to, by ktoś podstawił mi pod nos coś dobrego do zjedzenia? 
-Czyli jednak wiesz. Gdybyś mi pomógł...
-Jeśli chcesz mojej pomocy, musisz sobie zasłużyć na to, nie ruszę dupska z kaprysu człowieka, któremu marzy się dużo złota. Mam świadomość, jak wiele może to dla was znaczyć.
-Powiesz mi chociaż, ile tego jest? - zapytał podekscytowany Trevor. Dopiero teraz Felsarin zauważył, że rozmówca siedzi obok niego.
-Gdyby smoki były cenie złota, wykupiłbyś nas wszystkich, zbudował pałac z marmuru i usiadł na tronie z czystego złota zdobionego diamentami wielkości pięści. Prościej ujmując: to więcej, niż w skarbcu posiadają wszyscy władcy razem wzięci, to więcej, niż wyniosła budowla Wolsedore i zarobili wszyscy łowcy od początku panowania Valthana. 
-To czemu tego nie wyciągniesz i nie wykupisz całego Imperium?
-Z prostych powodów, smoki nie handlują bo są pieprzonymi gadami chodzącymi na czterech łapach. Dlatego. Zresztą nie kupisz króla, nie kupisz jego miasta, możesz co jedynie opłacić armię i go zaatakować.
-Hmm... - pomyślał Trevor - ciebie kupię pierwszego. Prowadzenie oblężenia chyba nie jest dobrym pomysłem.
-Jeśli utrzymalibyśmy miasto bez dostaw żywności przez długi czas... w każdym razie ja jestem za stary i mam w dupie waszą gonitwę, i tak niedługo zdechnę, a chcę przeżyć starość w spokoju.
-Eh - westchnął Trevor - mógłbyś pomóc.
-Smoki nie są sługami, żyjemy po swojej myśli i czy jest źle czy nie, radzimy sobie. Najgorsze w tym jest to, że my nic nigdy nie dostajemy w zamian. Nie pozwolę, byśmy umierali na darmo i potem zostali zepchnięci w zapomnienie.

9 sie 2014

Trevor - "Shadur".

Aram Bedrosian - "Weightless"


   Shadur był naprawdę pięknym miastem, w przeciwieństwie do Wolsedore, gdzie panowała napięta i dosyć ponura atmosfera reżimu, w stolicy krasnoludów czas płynął beztrosko. Kiedyś słyszał, że poza granicami imperium nikt nie chodzi pod kapturem i nie boi się o własne życie. Shadur to jedyne miejsce, gdzie spotkać można wszystkie rasy. Znalezienie pokoju, noclegu zajęło trochę czasu i tanie nie było.
   Nawet tutaj nie mógł uciec od Artezji, chciał chociaż raz od dłuższego czasu iść gdziekolwiek bez upierdliwej smoczycy. Po ostatnim wydarzeniu zachowywała się podejrzenia nerwowo. Często pytała, czy ktoś ich nie śledzi albo czy są bezpieczni. Korzystając z okazji zwiedził pałac, ogród, pokaźne alejki, targ... wszędzie, gdzie warto było iść. Spacerując późnym wieczorem po głównej drodze, wchodząc i schodząc po schodach na piętra miasta, Artezja zaczęła lawinę pytań:
-Mogą nam coś zrobić?
-Nie mam pojęcia - odpowiedział znudzony Trevor. Patrząc w czyste niebo.
-A jeśli przeżył?
-Wiesz co? Nie sądzę. Daj już spokój. Zresztą... dopiero teraz sobie pomyślałem jaki głupi byłem. Za Felsarina jest nagroda równa dwadzieścia tysięcy dukatów. Czemu wcześniej na to nie wpadłem? Gdybym przyniósł im jego łeb albo cokolwiek, byłbym bogaty. A teraz muszę znosić ciebie.
-Nie przesadzaj, nie jestem chyba taka zła.
-No właśnie jesteś.
-E tam, nawet nie wiesz... ryba.
-Co? - Trevor zmarszczył brwi. Odwrócił się do białej smoczycy. Artezja utkwiła wzrok w sporym dorszu leżącym na bruku w wejściu do małej alejki. Podeszła bliżej, obwąchała i porwała pożerając ją w całości.
-Następna, ty, popatrz, jest ich tam więcej! - i ochoczo ruszyła wyjadając ryby z ziemi.
-Czy to nie jest dziwne, że ktoś wyłożył ścieżkę ze zdechłych dorszy? - spytał podejrzliwie zaglądając za nią.
   Smoczyca zniknęła między domami. Trevor zakrył twarz w dłoniach. Westchnął głośno. Po chwili usłyszał ryk.
-A nie mówiłem? - powiedział sam do siebie. Ruszył w głąb uliczki, w najciaśniejszym zakątku dostrzegł czarnego smoka przytłaczającego Artezję do kamiennej ściany domu. Bezbronna smoczyca machała bezradnie łapami duszona przez Felsarina. Ten spojrzał mściwym wzrokiem na Trevora.
-Przecież zdechłeś - stwierdził Trevor jakby nic się nie stało.
-Tak, widzisz ducha - warknął Felsarin - jak bardzo ci na niej zależy?
-W sumie to tylko za mną łazi i truje dupę.
-Powstrzymaj go! - wycharczała Artezja.
-Dobra, wynocha - czarny smok puścił ją i odepchnął na bok. Smoczyca uderzyła głową w mur i upadła bez ruchu. Felsarin zaczął iść powoli w stronę Trevora. Dobył miecza unosząc ostrze ku górze.
-Nie podchodź - ostrzegł smoka.
-Co mi tym zrobisz? - zapytał złośliwie - grozili mi większą bronią, twoja nie robi żadnego wrażenia.
   Uderzył go łapą prosto w ramię rozcinając pazurami koszulę jak i skórę. Miecz wypadł mu z ręki. Smok chwycił go brutalnie w szpony i wzbił się w powietrze. Przerażony patrzał jak lecą coraz wyżej, czuł ostry ból w bokach, bezradny chwycił mocno ramię gada. Wylądowali na szczycie Smoczej Wieży. Felsarin wypuścił go i zagrodził mu drogę zmuszając do pozostania tuż przy krawędzi. Widział stąd całe miasto.
-Czego ode mnie chcesz? - spytał przerażony.
-Porozmawiać, bardzo poważnie - rzekł smok siadając i obserwując go czujnie - teraz przypomnij sobie swoje słowa, z lochów.
-Nie wiem o czym mówisz... - skłamał celowo przybierając niewinny ton. Felsarin złapał go za szmaty na plecach i wystawił za krawędź wieży.
-Przypominasz sobie?
-Tak, już pamiętam! - krzyknął. W głowie buzowała mu adrenalina, wysokość była paraliżująca.
-Więc?
-Mówiłem tak, bo myślałem, że ciebie też przerobili na swoich! Wszyscy tak myśleli! Nie puszczaj mnie!
-Jak ładnie zaczynasz śpiewać - powiedział Felsarin przybliżając go do siebie. Spojrzał mu prosto w ślepia.
-Rozumiem, że jesteś zły, ale nie musisz się od razu mścić.
-Czekam na odpowiednie słowo...
-No... przepraszam!
   Smok odstawił go na ziemię.
-Przynajmniej nauczyli cię kultury i szacunku. Gdybyś był smokiem, już dawno bym cię rozerwał. W stosunku do ludzi potrafię być opanowany.
-Nastraszyłeś mnie - oznajmił Trevor. Poprawił ubranie i odszedł od krawędzi - jakim cudem żyjesz?
-Miałem szczęście - odpowiedział i odleciał zostawiając go samego. Słońce niknęło za wierzchołkami gór.

7 sie 2014

Felsarin - "Gorąca krew"

Teraz wiem, dlaczego w pewne dni ukrywałem swą miłość przed tobą.
~Nickelback - "Woke up this morning"


~Mój łeb, do jasnej cholery - jęknął w myślach - zupełnie jakbym próbował przetłuc głową całą górę. Ten ból... przynajmniej jest chłodno... i pada deszcz. Co się stało?
   Poczuł wodę w oczach, chłodny wiatr na swoim ciele. Wstrząsało nim chybotanie. Rozwarł z trudem powieki, leżał w powozie bez zadaszenia jadącym po ścieżce, raz po raz wpadał w dziury. Rozrywający głowę ból drażnił Felsarina jakby ktoś wiercił mu w czaszce otwór. Odkrył, że całą miał ją pokrytą zaschniętą krwią. Podniósł łeb, tępe uczucie wzmocniło swoją siłę. Wóz ciągnął Norkad. Zaczął rozmyślać, dlaczego w ogóle to robi, i gdzie go wiezie? Po jakiejś godzinie nie wytrzymał i zapytał:
-Dokąd mnie zabierasz?
   Złoty smok zatrzymał się jak wryty. Puścił wodze z pyska i odwrócił łeb w jego stronę. Miał przerażone spojrzenie, wyglądał jakby zobaczył ducha, żywego trupa albo coś strasznego.
-Ty... ty żyjesz? - wysapał przestraszony.
-A co? To takie dziwne? - spytał zażenowany Felsarin.
-Co najmniej dziwne... Spadłeś na łeb z sześćdziesięciu metrów, prosto na skały, leżałeś martwy przez dwa dni.
-Jak to leżałem martwy? Nie rozumiem... musiałem być żywy bo cały czas śniłem, miałem jakieś idiotyczne sny... zresztą mniejsza z tym, gdzie ty mnie zabierasz?
-Do miasta, zakopać twoje zwłoki - smok podszedł bliżej. Szturchnął go łapą jakby chciał sprawdzić, czy na pewno żyje - niemożliwe, to musi być sen.
-Dwa dni? To co ty ze mnę robiłeś? Gwałciłeś mnie przez ten czas, że dopiero teraz zabierasz?
-Najpierw cię znalazłem rozwalonego, potem poleciałem poinformować Kherianę. Biedna cały dzień przy tobie leżała i wylewała łzy.
-To czemu jej tutaj nie ma?
-Przekazałem to, co miałem powiedzieć po twojej śmierci. Odleciała.
-Naprawdę jesteście tak głupi? - nie mógł uwierzyć. Chwycił się za paszczę - tak trudno jest stwierdzić, czy ktoś zdechł?
-Nie dawałeś znaków życia, byłeś zimny - zaczął wyliczać - nie czuć było oddechu ani serca... w dodatku uderzyłeś głową z takiej wysokości i wszystko zalałeś krwią.
-Czekaj - uciszył go Felsarin. Już sobie przypomniał - Artezja, obrzydliwa szkapa, musiałem spaść po tym jak dała mi w pysk.
-To w takim razie jak przeżyłeś?
-Rozwinąłem skrzydła przed upadkiem.
-I tak miałeś dużo szczęścia, stary gadzie, jesteś chyba nieśmiertelny. Radziłbym ci najpierw dość do siebie w Shadurze.
-Gdzie jest moja rodzina? - zapytał. Podniósł głowę do góry patrząc w niebo. Szum opadającego deszczu wypełniał przestrzeń.
-Nie mam pojęcia - westchnął Norkad. Usiadł przed nim obserwując go uważnie - już się z tobą pożegnała i zabrała dzieci. Nie mówiła, gdzie leci.
-To przykre - mruknął. Wyobrażał sobie, jak bardzo musi cierpieć w tej chwili.
-Jeśli to nie jest sen, będę szczęśliwy - powiedział złoty smok. Popatrzał na niego lekko - dobra, gwałciłem cię.
-CO? - Felsarin wydał z siebie dziwny dźwięk i natychmiast odsunął od Norkada.
-Żartowałem - Norkad otworzył lekko paszczę w geście rozbawienia - nie zrobiłbym tego, a na pewno nie martwego.
-Dalej mnie przerażasz! Niczego w życiu tak się nie bałem jak tego, że ktoś może mnie przelecieć nieprzytomnego albo śpiącego.
-Spokojnie, nic ci nie zrobiłem. Jesteś w stanie chodzić? Nie bardzo mam ochotę targać ten wózek z tobą.
-Bez problemu - Felsarin ukradkiem zerknął na swój zad - nie ufam ci, Norkadzie, zbyt długo żyjesz sam, to podejrzane.
-I kto to mówi... Teraz rusz się i chodź do miasta, przed nami kawałek drogi. Niech ktoś obejrzy twój rozbity łeb bo wygląda paskudnie, nie wiadomo czy ci nagle nie odbije i nie zaczniesz nas zabijać. Musisz znaleźć swoją rodzinę. 
-Z tym ostatnim kłopotu nie będzie, na pewno poleciała na wyspy, sama kiedyś mówiła, jak bardzo chciałaby tam wrócić.

6 sie 2014

Quaren - "Krwawe żniwa"


Actus hominis non dignitas iudicentur ~Mincjusz Feliks, Octavius 36

          W południe, wśród łanów zboża panował skwar, który trudno sobie wyobrazić. Ciężko było o znalezienie jakiegokolwiek cienia, choćby najmniejszego. Nie przeszkadzało to jednak najwyraźniej, pracującym w polu chłopom, którzy, mimo lejącego się z nich rzekami potu, postanowili rozpocząć żniwa. Tylko na chwilę zerwał się delikatny wiatr z zachodu, przynoszący choć odrobinę chłodniejszego powietrza. Wycieńczony podróżą wędrowiec usadowił się pod wierzbą i zaczął z uwagą oglądać, jak kobiety wiążą snopki. Ogarnęła go senność i zupełny brak poczucia czasu. Zastanawiał się tylko, ile dni przyjdzie mu jeszcze podróżować w tym upale.
          Po zwykłej polnej drodze rozniósł się terkot wozu o drewnianych kołach. Odwrócił głowę tylko na chwilę, by spojrzeć w tamtą stronę. Chuda szkapa uginała się pod ciężarem chomąta. Chwilę później za pobliskim wzgórzem widać było jedynie kopę siana, by później nie został po przejeżdżających żaden ślad. Echo niosło tylko w dal ciche rżenie konia.
         Przez chwilę wydawało mu się, że z północy nadciąga burza, ale wiatr musiał zmienić kierunek, gdyż czarna, kłębiasta chmura zaczęła się od nich powoli oddalać. Jednak mimo tego faktu powietrze stało się jakieś cięższe. Rozglądał się po okolicy i udało mu się dojrzeć starca, siedzącego wśród drzew pobliskiego zagajnika. Chętnie by do niego dołączył, ale nie za bardzo miał ochotę podnosić się z kępy suchych traw, na której jak dotąd siedział. Wówczas zauważył, że sponad pobliskiego pagórka unosi się w górę chmura pyłu.
         Niedługo potem wyłonili się stamtąd jeźdźcy i ruszyli w stronę chłopów. Jeden z nich zaczął im coś tłumaczyć. Na twarz starca wstąpił wyraźny niepokój. Quaren wstał i poszedł w tamtą stronę, nim jednak udało mu się jakoś zareagować, żołnierze ruszyli w stronę mężczyzny, który, podpierając się o drzewo, próbował wstać. Któryś z mężczyzn próbował mu pomóc, jednak natychmiast został skutecznie od tego powstrzymany. Jak nietrudno się domyślić w jego ślad poszli następni, uzbrojeni jedynie w sierpy, czasem jakąś kosę. Nie dało to nic, a mag dostrzegł wśród konnych jednego łowcę, który bacznie się temu przyglądał.
         Nie widział już nikogo, kto pozostałby wykonywać dalej pracę. Część z nich najprościej w świecie uciekła, inni postanowili bronić swojego czarodzieja, choć ten nie potrafił poradzić sobie z rzuceniem prostych zaklęć. Sądząc po reakcji ludzi, musiał być dobrym człowiekiem, który nie zasłużył na takie traktowanie, jednak czy kogoś to obchodziło. Magia była magią, niezależnie od tego, w jaki sposób ktoś ją wykorzystywał. Quaren przez chwile poczuł strach, lecz ten  przeminął, gdy domyślił się, że nawet go nie spostrzegli.
          Pomiędzy drzewami przepłynął jakiś cień, a chwilę później w kierunku oprawców poszybowała ognista kula, która wprowadziła do tego wszystkiego jeszcze większe zamieszanie. Niewiele brakowało, a mogłoby się to skończyć pożarem. Mag dojrzał kontur ciała. Nie było wielkie, mogło należeć co najwyżej do chłopca. Najwyraźniej jednak nie umknęło to i oczom łowcy, który posłał tam jakiegoś człowieka. Dziecko zaczęło uciekać głębiej w las. Dopiero wówczas wędrowiec postanowił zareagować. Pognał w tamtą stronę i zatrzymał mężczyznę, tłumacząc, że zajmie się tym sam.
           Nigdzie nie potrafił go odnaleźć, ale coś mu mówiło, że jest niedaleko. Ktoś kto potrafił się tak kryć, musiał doskonale znać okolicę, ale i to nie dałby mu wiele w starciu z psami. Usiadł spokojnie na kępce mchu i rozejrzał się po okolicznych gałęziach. Na jednej z nich coś się poruszyło. Przez liście dostrzegł jasnozielone oko i delikatnie się uśmiechnął. Podszedł do grubego pnia o chropowatej korze, znalazł miejsce, które idealnie nadało się do rozpoczęcia wspinaczki i kilkoma susami wylazł na drzewo.
            Nie był w tym tak samo dobry jak niegdyś, więc zmęczył się nieco mocniej. Usiadł na gałęzi i spojrzał w stronę chłopca. Nie był zbyt wysoki i raczej wychudły, ale potrafił już wyczarować ogień, a to o czymś mogło świadczyć. Posunął się w jego stronę i dojrzał strach w jego oczach. Nie dziwił się mu. Przez chwilę ujrzał samego siebie kilkanaście lat temu, ale szybko wyrzucił to wspomnienie z myśli. Chciał mu pomóc i miał pewien pomysł na to, jak mógłby to zrobić.
            Uspokoił dziecko, dając mu do zrozumienia, że nie ma zamiaru niczego mu zrobić. Nie liczył na więcej zaufania, niż to pozwalające na odbycie rozmowy.
          — Szukają Cię, a to oznacza, że jak najszybciej musisz pozbyć się podejrzeń -powiedział. Wyglądało na to, że chłopak go nie słucha. Zbyt wiele przeżył, by chciał teraz odezwać się do obcego człowieka. Przemilczeli chwilę. Potem udało mu się ściągnąć go z drzewa. Niestety nadal nie był on skory do rozmowy, więc ruszyli w milczeniu, które wypełniały dźwięki lasu.
Do bardziej znanej Quarenowi części lasu dotarli, gdy zmierzch był już blisko. Tam mag czuł się w miarę bezpiecznie, choć nie powiedziałby, by zbytnio radował się z powrotu i zboczenia zupełnie z trasy swojej podróży. Zatrzymał się jak zwykle w ruinach jego dawnego domu.  Przywoływał w nim wspomnienia, których wolałby się pozbyć. Niestety nie było to takie proste. Rozpalił tam niewielki płomień i zagrzał wodę, dodając do niej po chwili jakiś korzeń. Chłopak przyglądał się temu przez chwilę, po czym zajął się raczej obserwacją samego budynku. Nie wyglądał w żadnym razie na zachwyconego.Ściany utrzymywały się na swoich miejscach już tylko dzięki pomocy, rosnących wewnątrz, drzew.
___________________________________________
Cytat: Niech będą sądzone czyny człowieka, a nie jego godność. 

5 sie 2014

Kheriana - "Musisz odejść"

 Metallica - "To live is to die".


   To zadziwiające, jak śmierć potrafi odbić się w kierunku najbliższych i zgasić w nich płomień życia. Takie coś właśnie czuła Kheriana, pustkę, zimno, ciężar na głowie. Strata ukochanego odebrała jej nadzieję, pozostawiła smoczycę samą z trójką dzieci. Kompletnie załamana, zagubiona, nie wiedziała co ze sobą począć. Nie chciała nic robić, bała się, że wszystko może być tylko gorzej. Norkad próbował ją uspokoić, odciągnąć od Felsarina, w końcu nadchodząca burza zmusiła ją do powrotu, nie mogła zaniedbywać swojego potomstwa.
-Posłuchaj mnie uważnie - Norkad pomógł jej wstać. W przełęczy zawiał porywisty wiatr - musisz odejść.
-Gdzie niby? - zapytała słabo.
-Nie jesteś tutaj bezpieczna.
-Chciałam go pochować - jęknęła. Usiadła spuszczając głowę.
-Zostaw to mi, teraz najważniejsze jest ochronić ciebie i twoją rodzinę. Musisz opuścić góry, jak najszybciej. Wkrótce wszystko i tak wyjdzie na jaw, nie przeżyjesz tutaj tygodnia i on doskonale o tym wiedział. Na wypadek śmierci kazał mi to przekazać. Uciekaj, zabierz młode i już tu nie wracaj.
-Nie mogę odejść bez pożegnania.
-Już to zrobiłaś - rzekł złoty smok podnosząc jej głowę do góry - nie pomożesz mu już, leć jak najprędzej.
-Dlaczego tak ci na tym zależy?
-Bo obiecałem was chronić. Leć, moja droga, zadbam o resztę.
   Kheriana objęła mocno Norkada. Poczuła jego ciepło i na sekundę zdało się, jakby wszystko wróciło do normy. Zwróciła oczy w stronę Felsarina. Podeszła bliżej.
-Żegnaj na zawsze - mruknęła. Pochyliła na chwilę łeb po czym odleciała bez słowa. Łzy płynęły po błękitnych łuskach. Podobno kiedy płyną łzy, krwawi dusza. Wróciła do Doliny, z trudem uspokoiła pisklęta i wzięła wszystkie trzy na swój grzbiet. Wychodząc z groty, ostatni raz spojrzała za siebie, ostatni raz popatrzała na całą Dolinę i rozwinęła skrzydła kierując się zachód.
   Przez cały czas nie potrafiła pozbierać myśli. Gdzie ma teraz zamieszkać? Jak ma teraz żyć? Dlaczego musiało ją to spotkać? Nie miała pojęcia, czy poradzi sobie sama, czy wytrzyma załamanie, najważniejsze teraz miało być zapewnienie sobie bezpieczeństwa, ale czy będzie gdziekolwiek bezpieczna? W górach nie, na terenie imperium także, u elfów działa jakieś zło, na północ za zimno... zostaje tylko wrócić tam, skąd przyleciała, o ile to miejsce wciąż istnieje. Nie była na Wyspach Nocy blisko osiemdziesiąt lat. Myślała, czy ktokolwiek wciąż tam żyje i czy łowcy nie zniszczyli na niej życia. Jeśli tak, to prawdopodobnie zostanie jej wybór najmniejszego zła lub polecieć w świat przed siebie.
   Pozostało jednak jej zbyt wiele by ze sobą skończyć. Nie mogłaby zostawić swojego potomstwa, nie mogłaby być aż tak bezduszna i osierocić ich. Czasami myślała, co jeśli nigdy nie poznałaby Felsarina? Czy jej życie wyglądałoby lepiej? Nie przechodziłaby złych chwil, ale za to on szybciej by umarł... Trzy razy uratowała mu życie, przez ten czas przynajmniej był szczęśliwy, ona także, jednak odeszło zbyt szybko, i nagle. Nie pamięta nawet, czy jej rodzice wciąż żyją,
   Przypominała sobie wszystkie wspólne chwile, pierwsze spotkanie, próby, spędzone dni i upojne noce. Wszystko to zamiast ją cieszyć, wyciskało tylko gorzkie łzy, zupełnie jak do słodyczy dodać trucizny... A ona leciała przed siebie, bez nadziei, myśląc tylko o śmierci. Nie wiedziała, czy warto się do kogoś jeszcze przywiązywać, czy będzie to zdrada? Nie miała ochoty żyć sama. Zacinający deszcz nie wzruszał szybującej po niebie smoczycy. Nic nie mogło zgasić rozpaczy ani wypełnić jej opróżnionego serca.

3 sie 2014

Kheriana - "Sekundy i godziny".

 Wypełnia mnie pustka prowadząca do agonii.
Rosnąca ciemność przysłoniła świt.
Kiedyś byłem sobą, a teraz go nie ma.
~Metallica - "Fade to black"


   Poddenerwowana błękitna smoczyca siedziała sztywno w progach swojej dużej groty obmiatając czujnym wzrokiem całą Dolinę niczym strażnik. Felsarin nie wracał już cały dzień, co martwiło oraz rozpalało w Kherianie złość. Słońce zaszło już za góry zakrywając krainę w cieniu. Czekanie drażniło ją coraz bardziej, powoli zaczęła myśleć o porzuceniu lub krzywdzie. Obiecał, że niedługo wróci...
   Przypomniała sobie o Artezji. Wszystko zdawało się mieć ze sobą związek. Jeśli tylko odkryje cokolwiek między nimi, nie daruje im oboje, nigdy nie odpuści zdrady, już wolałaby znaleźć go martwego niż z kimś innym. 
   Kiedy Dolina powoli opustoszała, Kheriana nadal sterczała jak na warcie. Niepokój nie pozwalał jej spokojnie siedzieć. Postanowiła zrobić kilka okrążeń nad okolicą, wypatrywała każdego ruchu, każdego śladu, jednak nie znalazła żadnej żywej duszy. Poza jednym cieniem głęboko w puszczy. Natychmiast nadzieja poruszyła jej sercem, błyskawicznie skierowała lot w tamtą stronę i przedarła się przez drzewa. Wylądowała na nierównym, zakrzywionym terenie między grubymi pniakami. Gdzieś przed nią las pokonywał dorosły smok. Zaczęła biec w jego stronę, aż w mętnej atmosferze późnej pory dnia dotarła do niego. 
   Smok odwrócił głowę, to nie był Felsarin. Bez słowa kontynuował wędrówkę zostawiając Kherianę samą. Westchnęła zamykając oczy. Doskonale wiedziała, że on by jej nie zostawił, tym bardziej w takiej chwili. Wpadła na myśl by odwiedzić urwisko, gdzie niegdyś przesiadywał. Wzbiła się w powietrze łamiąc korony drzew. Księżyc już jaśniał, smoczyca pruła przed siebie jakby ktoś ją ścigał. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak bardzo przywiązana jest do drugiego smoka, jak bardzo jest zależna i jak potrzebuje czyjeś obecności. 
   Urwisko ziało pustką. Przysiadła na jego krawędzi. Ginący w mroku krajobraz wyglądał jak zanikające życie, wszystko ogarniała ciemność. Ryknęła uwalniając z piersi drzemiącą w niej siłę. Ptaki uleciały z drzew uciekając w popłochu, grzmot z jej gardła poniosło echo, nasłuchiwała odpowiedzi, bez skutku. Pamiętała, kiedy rodzice opowiadali jej, jak smok zawsze potrafił wyczuć, kiedy jego partner był w opałach, podobno potrzebny był do tego ryk...
   Odwiedziła dom Arfony, Smoczą Wieżę w Shadurze, miejsca, gdzie niegdyś spędzali czas, na daremno, nigdzie nie znalazła najmniejszego śladu po Felsarinie. Ostatecznie wróciła do groty, zastała tam tylko swoje potomstwo, śpiące razem. Przytuliła je do siebie i czuwała nasłuchując dźwięków z zewnątrz.
   Następnego dnia obudziła ją Sara szturchając łapą po pysku. Szmaragdowy smoczek polizał ją delikatnie i zaczął łasić się jak kot mrucząc głośno.
-Jak myślisz? - zapytała córkę - gdzie on jest?
   Sara popatrzała na nią pytającym wzrokiem, obudziła swoje rodzeństwo. Kheriana wróciła do pozycji by obserwować Dolinę. Od razu poczuła, jak ktoś ją obserwuje, czyjeś spojrzenie po prostu naciskało na nią aż odnalazła, nieustępliwy wzrok dużego, złotego smoka, Norkada. Wiekowy już gad odpowiedział na jej skinienie i podszedł bliżej.
-Masz mi coś do powiedzenia? - zapytała.
-Chodź, lepiej by nikt nie słyszał - rzekł rzeczowym i poważnym tonem. Weszła za nim do własnej jaskini. Norkad usiadł na środku obserwując szamotające się pisklaki.
-Mów.
-Felsarin nie żyje - powiedział zupełnie bez emocji.
   Nastała chwila ciszy.
-Nie mam ochoty na żarty, teraz wróć do niego i powiedz, że mnie nie nabierze.
-To nie jest żart - zapewnij ją nieco agresywniej. Spojrzał jej prosto w oczy, Kheriana utkwiła wzrok w jego głębokich, złotych ślepiach - znalazłem go w przełęczy, na drodze do Shaduru, nie wygląda to ciekawie.
   Kheriana poczuła przerażenie. Chłód ogarnął jej ciałem.
-Znajdę go jeszcze?
-Oczywiście, nikomu nie mów bo teraz wielu będzie chciało go zastąpić i zrobić wam krzywdę.

***

-Kochanie? - jęknęła tuż po wylądowania na dnie przełęczy, gdzie nakierował ją Norkad. Jej oczom rzucił się widok wciśniętego między skały czarnego smoka. Podbiegła ja najszybciej do niego. Głowę miał całkowicie pokrytą krwią, zupełnie jak kamień, na którym spoczywała. Stanęła jak wryta nad Felsarinem nie mogąc spuścić z niego wzroku. Miał otwartą paszczę, zamknięte oczy, nogi leżały bezwładnie na ciele, skrzydła opierały się o głazy. Położyła ostrożnie łapę na szyi smoka, był zimny, szturchnęła go mocno, lecz nie dał znaku życia. 
   Położyła się na nim zakrywając go sobą i przytuliła mocno, załkała, z oczu smoczycy popłynęły wielkie łzy opadając na czarne łuski... Właśnie poczuła, jak połowa jej świata ginie w płomieniach.
-Felsarinie - wybełkotała kompletnie straciwszy głowę - dlaczego... dlaczego? Czemu nas zostawiłeś?
   Głaskała go jak syna, jakby tuląc go do snu. Przez łzy zauważyła po lewej stronie pyska ślady pazurów, bez dwóch zdań ktoś musiał go zranić... Przez falę żalu i rozpaczy, jej wnętrze wypełniła złość.
-Znajdę tego sukinsyna i wyrwę mu serce - warknęła - i każdemu, kto mi w tym przeszkodzi.