Layout by Raion

27 lis 2014

Felsarin - "Prośba o pomoc"

Jestem gotowy aby walczyć o to, co możesz mi ukraść.
~Pop Evil - "Trenches"


   W mroźny dzień spacerował wzdłuż hałaśliwej rzeki wędrując od krzaka do krzaka, od drzewa do drzewa, obserwując bawiących się razem Seprisa, Sary oraz Elistery. Zamyślony głęboko nie zwracał zbytnio uwagi na swoje otoczenie. Tęsknota za Sorenią powoli przechodziła w pogardę. Nie widział jej od jakiegoś czasu, nie chciała go widzieć, więc po prostu odpuścił i usiłował zapomnieć o niej powracając do swojego stałego rytmu życia.
   Szli właśnie w stronę doliny z Shaduru. Usłyszał za sobą łopot skrzydeł, zignorował dźwięk myśląc, że to kolejny przelatujący mu nad głową smok. Wyczuł jednak, jak ktoś podchodzi go od tyłu.
-Felsarinie - rozpoznał głos Sorenii. Smoczyca dogoniła go. Niechętnie zwrócił się do niej. Była przerażona, potargana, podrapana, z drobnych ran na jej szyi lśniła zastygnięta już krew. Jej stan można by porównać do wymiętolonej szmaty.
-Przecież nie chcesz mnie widzieć - warknął zrezygnowany smok odwracając od niej wzrok i kontynuując wędrówkę - zostaw mnie w spokoju.
-Pomóż mi - jęknęła chwytając smoka za ramię.
-Odejdź - odepchnął ją - jesteś ostatnią rzeczą, którą chciałem akurat zobaczyć.
-On mnie będzie szukać...
-Taak? Już znalazłaś sobie kochanka i jego też rzuciłaś? Niektórzy są mściwi.
-Pozwól mi wytłumaczyć.
-To ty mnie posłuchaj - zatrzymał krok i zagrodził jej drogę - powiedziałaś co o mnie myślisz i zabrałaś dupę w troki, przyjąłem to do siebie. Zakazałaś przychodzić, w porządku, dałem ci spokój. Teraz zwrot o sto osiemdziesiąt stopni i już cię tu nie ma.
   Popchnął ją i bez słowa wrócił do swojej przechadzki zostawiając ją w tyle.
-On mi zrobił krzywdę, nie widzisz tego? - jęknęła za nim.
-Ja też, i co?
-Napadł na mnie i wykorzystał...
-Super, wyznaj mu miłość to wyjdzie, że po prostu się kochaliście i po problemie. Nie będę cię bronić, zniszczyłaś moje zaufanie.
-Błagam cię, znajdź go i zabij.
   Smoczyca ruszyła za nim. Próbował ją ignorować.
-Nie bądź taki zły - powiedziała.
-Ja, zły? - zdenerwowało go - Mam swoją rodzinę, ty też nią byłaś, ale sama tego chciałaś. Teraz nie licz na pomoc z mojej strony. Nie obchodzi mnie twój los.
-Dlaczego jesteś obojętny na moją krzywdę?
-Dlaczego? - powtórzył nie patrząc na nią - bo mnie zostawiłaś, sama nie liczyłaś się z tym, co mogłem czuć.
-Aresowi może grozić niebezpieczeństwo.
-I zostawiłaś go samego, głupia jaszczurko? - warknął stając jak wryty - ktoś cię atakuje, a ty zamiast go zabrać i schować, to szukasz mnie? Jesteś jakaś upośledzona?
-Przepraszam - stęknęła podchodząc do niego.
-Polecę tylko po niego, ale ty najlepiej odejdź stąd jak najdalej bo naprawdę zobaczysz jak wychodzi ze mnie potwór.
   Rozjuszony i zdenerwowany poleciał do Shaduru, do smoczej wieży w celu odnalezienia Aresa. Wparował czym prędzej do jego groty i zastał widok dorosłego, jasnobrązowego smoka siedzącego naprzeciwko wystraszonego młodziana. Beżowe skrzydła przypominały pogięty płaszcz. Gad odwrócił łeb słysząc czyjeś kroki. Miał pod prawym okiem wąską szramę jakby ktoś próbował wydłubać mu oko mieczem. Prawy róg krótszy od lewego, zapewne złamany i spiłowany.
-Chyba pomyliłeś groty - oznajmił smok marszcząc nos.
-Zostaw go.
-Co, tatuś wrócił uratować rodzinkę? Albo raczej bohater. Twoja sympatia już inaczej będzie śpiewać.
-Jestem tutaj tylko po Aresa, teraz rusz dupę na bok zanim zaczniesz kwiczeć jak świnia.
-Czyli jednak jesteś bohaterem, żałosne, wiesz? Ten mały nie będzie cię potrzebował...
   Zagarnął do siebie wystraszonego Aresa. Jego oczy mówiły mu tylko "ratuj". Felsarin bez skrępowała podszedł do intruza.
-Liczę do trzech - oznajmił - albo go puścisz, albo ta jaskinia będzie twoim grobowcem. Naprawdę nie mam ochoty nikogo zabijać, ale jeśli będę musiał, zrobię to.
-Licz.
-Raz...
    Przeciwnik zacisnął pazury na ciele młodego smoka.
-Dwa.
    Spojrzał mu prosto w oczy. Zanim wypowiedział ostatnie słowo, brązowy gad popchnął Aresa w jego stronę. Mały upadł przy nogach Felsarina. Podczołgał się i schował za nim.
-A już miałem nadzieję rozwalić komuś łeb...

***

-Uratowałeś go! - powiedziała uszczęśliwiona Sorenia na ich widok. Zastali ją siedzącą niecierpliwie w dolinie w towarzystwie Sary.
-Brawo, mózgu, możesz być z siebie dumna za taką opiekę - warknął czarny smok. Szturchnął lekko Aresa dając mu do zrozumienia by wrócił do groty.
-Jak mogę ci się odwdzięczyć? - spytała smoczyca patrząc na niego promieniście swoimi szmaragdowymi oczami. Zamrugała przyjaźnie.
-Idź sobie, po prostu idź i więcej nie przyłaź. On zostaje ze mną.
   Oszołomiona poruszyła łbem.
-Nie zabierzesz mi jedynego dziecka.
-Właśnie to zrobiłem. Twoje słowo przeciwko mojemu raczej nie ma znaczenia. Możesz go odwiedzać.
-Ale... ale on potrzebuje matki, pozwól mi zostać...
-Powiedziałem coś. Sama to na siebie sprowadziłaś.
-Ale będę... samotna - uświadomiła mu ze smutkiem.
-Nie zmienię zdania.
-Niewdzięczny wieprz - warknęła zmieniając nagle swoje oblicze - oddawaj mi Aresa bo poderżnę ci gardło we śnie.
-Zaryzykuję.
   Ruszyła wściekła w jego stronę. Felsarin ryknął otwierając szeroko pysk. Potężny głos wypłoszył wszystkie ptaki z okolicy i odbił echem po zboczach gór. Sorenia zjeżyła się jak kot. Prychnęła obraźliwie, zrobiła zwrot w tył i odeszła. Odprowadził ją wzrokiem aż zniknęła w swojej starej jaskini. 
   Nie miał pojęcia, czy dobrze postąpił czyniąc z niej wroga.

24 lis 2014

Trevor - "Powrót"

Ty, co jesteś winien światu?
Jakim prawem posiadasz chaos?
~System of a Down - "Toxicity".


   Już prawie zapomniał jak wyglądało Wolsedore. Otoczone wysokim murem wśród stepów niezbyt przyjazne dla obcych miasto zionęło ponurą, jesienną atmosferą cierpienia i płaczu. A może po prostu zła opinia dawała taki wyraz? Wystarczyłaby jedna pozornie prosta zmiana by zamiast czerni nad stolicą jaśniało światło.
   Strażnicy przepuścili go bez problemu, poznali jego tatuaż na karku i pozwolili przejść pod bramą bez słowa. Spacerował po uliczkach między rosnącymi w stronę centrum brązowo zadaszonymi domami. Po kamiennych ścianach opadał czasem nieśmiertelny bluszcz, a najstarsze budynki porosły mchem od północnej strony. Nie zauważył poprawy w mieście, po tych samych brukowanych uliczkach wędrowali ci sami ludzie, handlarze i żołnierze. Pierwsze o czym sobie przypomniał, to rodzinny dom i pieniądze potrzebne do przetrwania w tej dziwnej dżungli. Zawitał do koszar i niezauważony odnalazł drogę do siedziby dowódcy.
   Jego gabinet, bogato urządzony, obity obrazami, rzeźbionymi meblami i podłogę okrytą grubym, szmaragdowym dywanem przywitał jak miejsce zdrady.
-Chwila, jak ty miałeś na imię - zastanowił się generał pstrykając palcami - Tewis... Tred... cholera, nie pamiętam.
-Trevor - odpowiedział i zaczął grzebać w swojej torbie. Miał przy sobie kieł i kawałek uschniętego smoczego ogona, tego samego, którego kazał mu zabić Felsarin. Położył je ostrożnie na czarnym biurku.
-Twój pierwszy smok - stwierdził rosły mężczyzna przejeżdżając dłonią po ostro zarośniętej, kwadratowej szczęce - sześćset, nie więcej, młody był, daję z dobrego serca na zachętę.
   Odwrócił się i podszedł skrzyni stojącej za nim. Otworzył ją i wyciągnął sztabkę wycenioną na sześćset dukatów z pieczęcią Valthana II. Oddał mu ją po czym zanotował coś w jakiejś książce.
-Poczekaj jeszcze chwilę  - zatrzymał Trevora gdy zamierzał odejść - długo cię nie było.
-No tak.
-Powinieneś się częściej tutaj pojawiać - oznajmił poprawiając skórzaną zbroję na sobie - rok czasu a upolowałeś tylko jednego smoka.
-Zawsze to jeden potwór mniej.
-Dobra, idź już, mam dzisiaj dużo roboty...
   Opuścił gabinet. Zdeponował swoją nagrodę i postanowił wrócić do domu...

***

   Wszystko jak za dawnych czasów, odwiedził osmoloną i zadymioną karczmę by poczuć tak długo zapomniany smak tutejszego piwa. Usiadł samotnie przy powybijanym, drewnianym stoliku. Sączył powoli swój napój obserwując ze spokojem gaworzących ludzi.
-Hej, Trevor, dawno cię tu nie było - wzdrygnął się kiedy ktoś poklepał go po ramieniu. Odwrócił głowę i zobaczył nas sobą. Był to Tom, przez ten czas trochę zmężniał, zapuścił czuprynę brązowych włosów na głowie. Na sobie miał dosyć obszerny, wełniany kożuch przykrywy skórą. Przybyła mu drobna blizna na chudym policzku. Usiadł naprzeciwko.
-Odwiedziłem parę miejsc, nic specjalnego - oznajmił cicho Trevor - szczerze mówiąc, to odwiedziny ojca były niczym w porównaniu z tym, gdzie trafiłem. Z puszczy przez jakieś dziury, za morze i w góry. Widziałem dziwne rzeczy.
-A mianowicie?
-Najpierw byłem świadkiem jakiegoś mrocznego rytuału przyzywania demonów, a potem wskrzeszania zmarłych. Możesz to sobie wyobrazić? Porwali białego smoka aby złożyć go w ofierze i tak powstał Felsarin. Trochę było mi jej żal. Głupia, niezdarna, utknęłaby nawet w pułapce na myszy.
-A coś konkretnego robiłeś?
-Pomagałem, w Shadurze opracowali środek paraliżujący ofiarę. Strzelałem do smoków strzałami nasączonymi tym eliksirem. Całkiem przydatna rzecz, wykorzystują do tego jad jakiejś żaby czy innego pełzającego cholerstwa.
-Trochę cię to odmieniło.
-Wczoraj wróciłem - westchnął Trevor - muszę odpocząć od tego łażenia.
-Wolałeś wrócić tutaj niż zostać w górach?
-Tutaj mam pieniądze, przez jakiś czas mogę nic nie robić. Tam musiałem biegać za jaszczurkami albo zbierać chwasty. W dodatku ten pieprzony czarny smok wszędzie mnie śledził. Mało brakowało, a miałbym jego łeb i dwadzieścia tysięcy nagrody.