Layout by Raion

21 kwi 2014

Felsarin - "Opowiedz mi..."

     Synu, twoje życie jest jak otwarta księga.
Nie zamykaj jej póki się nie skończy
~Metallica - "Mama Said"

      Rześki poranek rozśpiewanych ptaków rozbudził markotnego smoka leżącego na wygodnym, miękkim posłaniu w Domu Ratownictwa. Ranę na piersi zszyto poprzedniego dnia, gdy tylko Felsarin przyleciał do miasta. Teraz wskroś jego klatki piersiowej biegła szrama starannie zaszyta cienką i mocną nicią. I tak spoglądał przez zakratowane okno na błękitne niebo. Dom Ratownictwa był swego rodzaju szpitalem, i doskonale znał to miejsce, doskonale znał możliwości tutejszych medyków, to tutaj uratowano mu życie po oblężeniu miasta, to tutaj błagał o śmierć. Przysięga medyków nakazywała chronić i ratować każde istnienie bez względu na wszystko.
     Obejrzał się po całej sali. Były oddziały przeznaczone tylko dla krasnoludów, dla ludzi oraz elfów, dla smoków, dla mieszańców. Felsarin był oczywiście w tym przedostatnim, w wysokim i szerokim pomieszczeniu poprzedzielanym parawanami. Sąsiadujący najbliżej niego ze złapanym skrzydłem "pacjent" leżał na brzuchu pomrukując cicho za białym parawanem. Liczący sobie kilkanaście takich boksów pokój był całkiem miło dla oka wystrojony. W ścianach wyrzeźbiono obrazy ilustrujące historie powstałe z przypadłości rannych stworzeń, tu gdzie był Felsarin wykuto pamięć obrony miasta sprzed stu trzydziestu lat. Obok na małym stoliku leżał jakiś zwój. W izbie panowała cisza. Czarny smok leżał na grzbiecie wlepiając wzrok w zielono-biały sufit będący płaskorzeźbą przedstawiającą drzewo, potężnego dęba.
     Nie zauważył jak zza parawanu wyszła wysoka kobieta w białej szacie z czerwonym konturem. Miała drapieżną twarz przypominającą orła, spięte w kok włosy, spiczaste uczy. Pogłaskała go smukłą dłonią po tylnej łapie i smok przewrócił się na lewy bok podnosząc lekko głowę.
-Jak przespałeś noc? - zapytała ciepłym, sympatycznym głosem.
-Całkiem wygodnie - stwierdził smok mrugając.
-Pokaż jak to wygląda... - elfka obejrzała z bliska szew, zachęciła go do powrotu na grzbiet i po oględzinach przyłożyła prawą dłoń do rany a drugą klepnęła w rękę powtarzając czynność w różnych miejscach - coś cię boli?
-Nie, wszystko w porządku - powiedział spokojnie Felsarin.
-Czyli nie masz żadnych urazów - kobieta spojrzała na listę - Tak na marginesie, to masz gościa, czeka za drzwiami. W razie gdyby rana zaczęła krwawić albo coś pękło, wróć tutaj.
-Z pewnością skorzystam z pomocy - rzekł nieprzekonany smok.
     Już wiedząc KTO czeka za drzwiami, zrezygnowany Felsarin ostrożnie wstał na cztery nogi, wyszedł zza swojego odgrodzonego parawanem boksu i skierował się po złotym dywanie ku potężnym, ciemnym, dębowym drzwiom. Pchnął je obiema łapami i tak jak przeczuwał, stanął przed Sorenią.
-Śledzisz mnie - powiedział na powitanie - mogę wiedzieć dlaczego?
-Jakbyś nie wiedział, to na świecie ktoś, kto się o ciebie martwi - poinformowała go smoczyca pogodnym tonem mrugając szybko swoimi szmaragdowymi oczami.
-Wzruszające, jaki jest cel twojej wizyty? - spytał nieco ironicznie.
-Chodźmy najpierw w ustronniejsze miejsce... - Sorenia pociągnęła go głównym korytarzem obłożonym tym razem grubym, rdzawoczerwonym dywanem, ciągnącym się przez tunel z wrotami do oddziałów lekarskich, między ścianami z informacjami, poradami, ogłoszeniami czy nawet receptami na mikstury, przechodzili koło posągów przedstawiających najwybitniejszych medyków, mędrców.
     Tam na końcu, a raczej początku, stała izba przyjęć, gdzie za brzozowymi ladami siedzieli z piórem księgowi i lekarze pierwszej pomocy przyjmujących, oceniających rany pacjentów i przydzielających ich do odpowiedniej kategorii i stopnia szkody na zdrowiu. Z wysokiego sklepienia zwieszał się bogaty, kryształowy żyrandol, w sali wejściowej czekało kilkanaście postaci, głównie krasnoludów. Wrota Domu były otwarte na oścież, na ciepły, brukowany placyk a dalej na dziedziniec pałacu. Wyszli na bruk, po trzech marmurowych schodkach, minęli strzegące wejście dwie śnieżnobiałe kolumny. Siedzący na ławkach ludzie zwrócili ciekawskie spojrzenie w ich stronę. Minęli wysoki żywopłot i przez dziedziniec smoczyca poprowadziła go na wprost do ogrodu. Zwrócił lekceważącą uwagę na obsydianowy pomnik samego siebie. Posąg siedział dumnie i spoglądał groźnym wzrokiem bursztynowych oczu w dół miasta, złota tabliczka głosiła napis:


Felsarin Fenthir,
Ku chwale za bohaterstwo w obronie Shaduru


     Pamiętał, jak zniszczył ten posąg. To jemu udało się rozerwać potwornego smoka atakującego miasto, ale nie mogłoby to nastać bez ofiary, jaką przyniosło starcie z demonem, i to właśnie jej, Elisterze, należałaby się taka pamięć, to ona zginęła.
     Ogród Shaduru, pełen pięknych i żywych barw, rzadkich oraz uspokajających duszę kwiatów, przesiąknięty obłędnym zapachem jakiego nie dane było poczuć nigdzie indziej. Te drzewa porośnięte mchem nadające w swoim cieniu chłodne i wilgotne schronienie, te przycinane żywopłoty na wzór różnych stworzeń, ta żywa sztuka, miękka ziemia, spokój, szeleszczący strumyk wody. Smoczyca zaprowadziła go pod wiekowego dęba, ogromnego, potężnego, z dziuplą w pniu. Legła w korzeniach i zachęciła Felsarina do tego samego. Niechętnie spełnił jej prośbę.
-Byłam pod wrażeniem twoich zdolności - rzekła.
-Jestem taki od zawsze - odpowiedział spokojnie przykuwając wzrok do swoich przednich łap - doskonale mam pojęcie o swojej brutalności, nie musisz mi tego wytykać. Robię tak, bo każda stracona kropla krwi woła o zemstę. Jeśli Pertus chciał walczyć, to miał swoją walkę.
-Opowiedz mi... - rzekła cicho z nutą tajemniczości - o moich rodzicach.
    Czarny smok poruszył niespokojnie ogonem i spojrzał Sorenii prosto w oczy.
-Proszę - szepnęła - to ty mnie przyniosłeś do Doliny, to ty jako ostatni musiałeś ich widzieć.
    Poczuł, że to ten moment, gdy powinna jednak poznać prawdę...
-Powiem ci - westchnął czarny smok spoglądając na niebo - prawda nie przyniesie ci ulgi ani spokoju.
    Jeszcze zapatrzył się pustym wzrokiem w dal i zaczął opowieść...
    Dwadzieścia lat temu, w pogodny jak na ten rok letni dzień, Felsarin siedział samotnie na cmentarzu, zupełnie bez emocji, zupełnie bez życia patrzał martwym wzrokiem na duży, marmurowy nagrobek zdobiony szmaragdami. Zielona kaligrafia błyszczała w promieniach słońca:

Elistera Lefenia
Dożyła 23 lat.
Obrończyni miasta.
"Najjaśniejszy płomień wypala się najszybciej"

     Co roku, dokładnie dziewiętnastego sierpnia w każdą jej rocznicę śmierci przychodził na cmentarz, wspominać, uczcić pamięć, przypomnieć sobie, że wciąż jest żywy. To na cmentarzu, w tym pełnym smutku i śmierci miejscu, między przeróżnymi nagrobkami, tymi ścieżkami i latarniami przechadzali się żywi, śmiertelnicy, niczym zagubione duchy, świadomi swego przeznaczenia jakim jest śmierć. Czasami spacerował między grobami, oddany smętnym myślom i tym, jak on sam kiedyś skończy. Były to właśnie te chwile poświęcone egzystencji. O tym jak on zostanie posądzony i zapamiętany.
      Nie zauważył jak zza nagrobka wychyla się szkarłatny, smoczy łeb. Dopiero kiedy przemówił, zwrócił na niego uwagę.
-To ty - młody smok oparł się o pomnik - widziałem cię już wcześniej.
-Wyglądasz na głupiego skoro przyszedłeś mi przeszkadzać - mruknął ponuro Felsarin - na twoim miejscu bym sobie poszedł.
-Powiedz mi, jaki jest sens ślęczeć przez kamienną płytą?
-A taki, że jak roztrzaskam ci łeb to być może ktoś cię zapamięta i czasem przyjdzie nad twój zarośnięty grób wspominać, jakim byłeś kretynem.
-Ona taka była? - spytał złośliwie szkarłatny smok zaciskając pazury na krawędziach kamienia.
-Straciłeś kiedyś kogoś bliskiego? - warknął czarny smok patrząc spode łba - straciłeś w swoim żałosnym, marnym życiu kogoś, kogo kochałeś?
-Nie - odpowiedział - przynajmniej ja swoją rodzinę obroniłem. Kto pozwala mordować swoich bliskich?
-Dzisiaj wieczorem - Felsarin podniósł zad i złapał mocno smoka za szyję - zobaczymy czy potrafisz czegokolwiek bronić.
     Puścił go i pozwolił mu uciec. Znał go, pamiętał nawet jego imię, Bresian. Bardzo często drażnił i prowokował starsze od siebie smoki, podchodząc do Felsarina popełnił błąd, śmiertelny...
     O zachodzie słońca czarny smok obserwował z góry zieloną smoczycę zabawiającą ganiające dookoła szmaragdowe pisklę. W niebo niosły się skrzeki i warkotanie. Już znając swoją ofiarę Felsarin ogarnął wzrokiem otoczenie szukając innego śladu życia, jednak nie znalazł już nic. Mała niczym mrówka rodzina Bresiana żyła sobie spokojnie w samotnej, ukrytej grocie w szczelinie starannie zakrytej gęstym zagajnikiem. Bresian miał swoich wrogów, krył rodzinę jak brudny szczur, dzisiaj nadszedł koniec sielanki.
     Felsarin zeskoczył z urwiska i poszybował prosto na dół, blisko sto metrów niżej rozwinął skrzydła i wylądował twardo na ziemi. Zwrócił mordercze spojrzenie na zaskoczoną smoczycę. Ruszył ku niej przyspieszając. Kena, tak miała na imię, zabrała swoją malutką córeczkę i zaczęła uciekać. Czarny smok dogonił ją i skoczył na grzbiet przerażonej smoczycy, zaczęła głośno skrzeczeć i wyć, pisklę uciekło przed siebie, byle jak najdalej. Z zagajnika błyskawicznie wyszedł Bresian, młody smok stanął jak wryty w miejscu.
-No chodź, obroń ją - warknął z dziwną nutą radości Felsarin - kto pozwala mordować swoich bliskich?
     Chwycił obiema łapami za łeb smoczycy i skręcił jej kark.
-SKURWIELU! - ryknął Bresian rzucając się na Felsarina. Stanął na dwóch nogach przyjmując na siebie impet młodszego smoka, zrobili przewrót do tyłu przez głowę i w tym chaosie Bresian wylądował na ziemi uderzając grzbietem w drzewo oraz łamiąc sobie skrzydło. Podszedł do rannego smoka przygważdżając go do ziemi.
-Straciłeś kiedyś kogoś bliskiego? - zapytał mściwie swoją ofiarę.
-Wal się na ryj - warknął z obłędem w oczach Bresian. Felsarin uderzył go łapą w paszczę kalecząc cały pysk smoka.
-Nie obroniłeś swojej rodziny...
-Bo jesteś kupą smoczego gówna znęcającą się nad słabszymi.
-Nie - uderzył go drugi raz - twoja sztywna już Kena zawdzięcza swój los dzięki takiemu małemu, pełzającemu nisko przy ziemi szczurowi podgryzającemu większym i silniejszym nogi. A każdy szczur i tak kończy w czyiś szponach...
     Zacisnął pazury na szyi szkarłatnego smoka. Bresian wybałuszył oczy i zaczął się krztusić nadaremno napierając łapami na większego od siebie przeciwnika. Felsarin szarpnął wyrywając kawał mięsa z gardła Bresiana. Jego pierś natychmiast zalał potok krwi, w mgnieniu oka smok znieruchomiał osuwając się jeszcze lekko na ziemię. Został jeszcze pisklak...
     Poszedł w jego ślady. Wkrótce dostrzegł drżący krzak wydający z siebie ciche jęki. Wyciągnął z niego malutką smoczycę i podniósł na wysokość swoich oczu.
-Widzisz, jakiego miałaś ojca? - zapytał - co mam teraz z tobą zrobić?
     W spojrzeniu pisklęcia dostrzegł przerażony i pełen żalu błysk, przez chwilę poczuł się jakby spoglądał w oczy umierającej w agonii Elistery, jej ostatni żywy błysk w oczach... Zszokowany puścił pisklę na ziemię. Na jej szmaragdowych łuskach zostawił ślady krwi Bresiana.
~Co ja takiego zrobiłem? - pomyślał czując rozpacz - osierociłem ją...
      Spojrzał na smoczycę i w tej chwili ujrzał w niej tą jedyną, którą niegdyś kochał.
-Sorenia... - mruknął do niej. Pisklę zwróciło na niego swoje szklane oczka.
    
Kiedy skończył opowiadać, poczuł ulgę. Wyrzucił z siebie skrywaną przed Sorenią prawdę. Czekał na reakcję.
-Wiesz - powiedziała nieśmiało - naprawdę nie wiedziałam, że ci ją przypominam.
-Teraz znasz już prawdę. Twojego ojca spotkał taki los na jaki zasłużył. Zabrałem cię później do Doliny i oddałem pod opiekę, obserwowałem jak rośniesz zastanawiając się, jak przyjmiesz taką stratę. Sam byłem bez rodziców, z tą różnicą, że mnie porzucili z własnej woli, a ty ich straciłaś.
-Nie mam ci tego za złe - powiedziała cicho. Szturchnęła go lekko nosem - uwierz mi. Mimo iż odczuwałam brak prawdziwych rodziców, to jednak często widywałam ciebie, zawsze czułam, że coś nas łączy.
-Odtrącałem cię, bo nie chciałem byś przebywała z takim potworem jak ja. Z drugiej strony miałem na ciebie oko, chroniłem cię przez te lata. Wiem, że mogłem sam cię przygarnąć, ale popatrz na mnie, jakim ja byłbym ojcem? Mimo całej tragedii byłaś szczęśliwa i bezpieczna.

    

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz