Layout by Raion

19 kwi 2014

Felsarin - "Szczęk Żelaza"

W płomieniach wiecznego rządu Śmierci jedziemy by walczyć.
Ciemność nisko upada, mamy ciężkie czasy.
~Dragonforce - "Through the fire and the flames"

     Deszcz. Niczym łzy z nieba kapiące na obrus podlewają niezrozumiały świat. Smutek jest czymś, co karmiło system, jednak nie tutaj, nie w tym odizolowanym miejscu, gdzie radosne krasnoludy żyły własnym trybem. To miasto, ta świątynia rozpostarta po górach. Te farmy, te wyciosane i zdobione kolorami budynki, te brukowane uliczki pełne mieszkańców podążających za swoimi interesami. Labirynt owych alejek mógł sprawić, iż nowi przybysze gubili własny cień. W rozwadze na tak dużą liczbę mieszkańców i oczywiście mieszańców, bo mieszkał tam dosłownie każdy, od pierworodnych krasnoludów, przez elfy po skryte anioły. Wszystkich ich łączyło poczucie bezpieczeństwa pod władzą króla Morgala.
     Ogromny pałac zdobiony kopułami, wieżyczkami zwieńczonymi złotymi i błękitnymi barwami, kolorowym ogrodem, dużym dziedzińcem był symbolem bogactwa. Miasto było podzielone na piętra, w końcu rozłożone na górach, nie mogło leżeć równo, dlatego na szczycie dumnie stał zamek oraz świątynia, a niżej już kamienice dla bogaczy, targ, stajnie czy rynek miasta. Im niższe piętra tym domy były skromniejsze, lecz wciąż zadbane, czyste i widać było, jaką troską otoczono mieszkańców. Na samym dole, bowiem już u stóp wzniesień były farmy, pola uprawne i gospodarstwa rolne stanowiące bardzo ważną część gospodarki. Nie wspomniano jeszcze o najważniejszym, czyli majestatycznej kopalni z ogromną wieżą, za pomocą czego pracownicy zjeżdżali w głąb ziemi by dobywać cennego kruszywa. Kopalnia połączona była z hutą gdzie przetapiano surowiec przekazywany dalej rzemieślnikom.
     Z góry całe miasto wyglądało jak niebiesko-złota szachownica. A z góry, bo doskonale wszystko Felsarin widział ze Smoczej Strażnicy wzniesionej niedaleko świątyni. Leżał spokojnie na szczycie obserwując miasto jak za dnia, gdy zostało zaatakowane. Tamtego dnia spora część kolebki górnictwa została doszczętnie zrujnowana. Odbudowano miasto, dzięki czemu rana na jego strukturze pozwoliła na piękniejszą i silniejszą budowę. Jego oczy powiodły teraz na prawo, gdzie w zwykle słońcem zalanym polu był cmentarz. Dzisiaj - szary i ponury.
     Dobiegło go donośne sapanie i stukot na schodach. Podniósł zad i odwrócił rogaty łeb w stronę schodów. Z nich wynurzyła się przysadzista, niska postać o potężnej budowie. Krasnolud, jego zatwardziała twarz ukazywała zmęczenie, sapał głośno przez szeroki nos zdobiony obfitym, rudym wąsem. Krótka bródka spięta w kucyk dyndała lekko. Na głowie miał wypolerowany hełm. Jego odzienie złożone ze skórzanej kurki i spodni było przypasane niebiesko złotym pasem z mieczem u boku.
-Wyżej nie mogłeś czekać? - wysapał łapiąc się w pół - jestem za stary na bieganie po schodach, litości...
-To mów o co chodzi - powiedział spokojnie smok siadając.
-Daj mi złapać oddech - krasnolud, Dorath, bo tak miał na imię, opadł na ścianę i zamknął zmęczone, niebieskie oczy - regularnie przez pośredników wysyłamy i sprzedajemy żelazo, brąz oraz miedź. Droga przez imperium nie jest bezpieczna, co wiąże się z ryzykiem utraty towaru. Konwój powrotny został porwany, a wraz z nim kilku naszych strażników. Teraz łowcy żądają okupu za więźniów.
-Mów dalej.
-Nie możemy im zapłacić bo ich zabiją, atak większą grupą nie wchodzi w grę ponieważ szybko nas wykryją. Dlatego potrzebna twoja pomoc by dostać się do obozu niezauważonym... Jakieś dwa dni drogi na zachód. Punkt wyruszenia jest w obozie na dole rzeki.
     Następnego dnia lekko zdezorientowany smok odnalazł rzekomy obóz. Spora osada otoczona zasiekami i murem zamieszkiwana głównie przez podejrzliwych ludzi leżała tuż przy rzece uchodzącej w dal. Odnalazł grupkę szykujących się do wyprawy krasnoludów, paru ludzi oraz dwa smoki. Z przerażeniem rozpoznał Sorenię.
-Wypad stąd - warknął podchodząc do niej.
-E, ale uspokój się - ostrzegła go obrażona - co ci jest?
-Biorę udział w tym pikniku z nadzieją na trochę ciszy a widzę tu ciebie.
-Skąd miałam wiedzieć, że tu będziesz? - zapytała z wyrzutem mrużąc oczy. Felsarinowi jednak wydawało się, że smoczyca doskonale wiedziała o jego udziale - nie przyleciałam tu za tobą, tylko za Hredotem...
-Dobra, spokój wszyscy - niczym z bata strzelił huczny głos krasnoluda w zbroi - posłuchajcie mnie teraz. Wyruszamy na zachód odbić jeńców. Mamy zrobić to po cichu.

*** 

-Ruszaj - szepnął do niego dowódca.
     Felsarnin ogarnął wzrokiem wszystkich w nocnej ciemności i chwycił w pół jednego z krasnoludów, Nardora, który nastroszył lekko czarny wąsik i napiął spękane policzki. Wzbił się powoli w powietrze. Przeleciał nad rozświetlonym obozem wypatrując wędrujących po nim wrogów. Miał uniknąć wykrycia. Dostrzegł największy budynek, małą twierdzę z wieżyczkami. Na ich szczycie płonęły pochodnie, a w świetle majaczyły cienie strażników. Smok podleciał do budynku nieopodal kamiennej twierdzy i wypuścił towarzysza na dachu. Następnie Felsarin zeskoczył po cichu w ślepą alejkę. Z domu dobiegały głośne rozmowy. W okienku ujrzał słabe światło. Podkradł się do początku alejki. Prostopadle biegnąca uliczka była pusta.
     Przeszli ostrożnie pod ścianę twierdzy. Pokierowali się w stronę rogu i ujrzeli grupkę strażników przy wejściu. Po drugiej stronie dostrzegł szkarłatnego smoka. Obserwowali jak wszyscy wkrótce wyruszają na patrol główną ulicą w głąb obozu.
-Nasza szansa - szepnął do smoka krasnolud. Szybko dostali się do twierdzy. W słabo oświetlonej sali, surowo wystrojonej, bowiem na gołym kamieniu spoczywał jedynie cienki dywan. Wielkie drzwi naprzeciwko były zamknięte. W lewej ścianie biegły schody w dół, stamtąd dobiegały jęki i czasami krzyk. Bez słowa dwa smoki, krasnolud i człowiek zeszli po cichu po schodach. Lochy, ponury korytarz oświetlony pochodniami. Wzdłuż korytarza spacerowało dwoje strażników rozmawiając ze sobą. Nardor podszedł do nich od tyłu. Pierwszego załatwił uderzając swoim młotem w tył głowy, a drugiemu rozłupał żebra. Zostawili ciała na ziemi. Na końcu korytarza, za otwartymi kratami było duże pomieszczenie z klatkami i celami. Na środku wisiał stół, na nim leżała niska, obdarta postać. Obok ujrzał półkę z narzędziami, nożami, obcęgami, łańcuchami. Przy ścianie, przy wielkim piecu plecami do nich stał jakiś wysoki człowiek.
     W klatkach leżeli pojmani jeńcy. Żaden z porwanych nie spał, walczyli z kajdanami i kratami, nadaremno. Postać przy piecu odwróciła się trzymając rozgrzany do czerwoności szpic. Nie zauważył stojącego w wejściu smoka. Podszedł do stołu.
-Zapytam jeszcze raz - rzekł zimnym, bezlitosnym głosem. Krasnolud na stole splunął mu prosto w twarz.
-Ty mała, niedorozwinięta gnido - warknął mężczyzna unosząc szpic.
     Felsarin ruszył ku niemu. Złapał za ramię mężczyznę i wywrócił go. Następnie chwycił za nogę i uniósł nad ziemię.
-Powiedz grzecznie, gdzie masz klucze? - zapytał.
     Łysy facet otworzył usta z zamiarem krzyku. Smok potrząsnął nim. Z kieszeni płaszcza z brzękiem wypadł pęk żelaznych kluczy. Upuścił człowieka. Wziął do łapy rozgrzane jeszcze narzędzie i wbił oprawcy prosto w serce. Jego pierś zalała krew z akompaniamentem cichego syku gwałtownie stygnącego metalu.
-Dobra, byle szybko bo zaraz ktoś tu przyjdzie.
     Obserwował jak Nardor i drugi towarzysz uwalniają pozostałych z klatek i kajdanów. Obszarpani dziękowali za pomoc.
-Felsarinie - zapytał jeden z nich - popatrz.
     Jeden z towarzyszy wskazał na ukrytą w rogu klatkę. Felsarin zajrzał do środka i ujrzał w niej zwiniętego w kłębek pomarańczowego smoczka. Pisklę podniosło mały łebek. Z korytarza dobiegł ich głos. Każdy zabrał ze sobą narzędzie do walki.
-Wychodzimy stąd - otwarli ostatnią klatkę, czarny smok chwycił ostrożnie zębami pisklaka za szyję i wyszedł na końcu.. Pobiegli po schodach. Felsarin szybko policzył wszystkich. Było ich razem siedmiu Oddał pisklaka w ręce najbliższego człowieka.
-Trzech na grzbiet, jednego poniosę i uciekamy - rzekł. Straże już wiedzieli o ich obecności. Smok ugiął łapy pozwalając wejść sobie na grzbiet. Wyszedł jako pierwszy i stanął przed grupą zaskoczonych strażników. Trzymali w gotowości napięte łuki i włócznie. Nad ich głowami zobaczył wychodzącą z ukrycia Sorenię. Smoczyca ryknęła odwracając uwagę strażników. Niewiele myśląc, Felsarin zmiótł ich ogonem, jednego zdzielił łapą niszcząc kolczugę. Złapał czwartego pasażera w pół i odleciał.
     Słyszał pod sobą krzyki, powietrze przecinały strzały. W pewnej chwili przeszył go ostry ból w piersi i brzuchu. Warknął głośno czując tkwiące w ciele trzy groty. Rozdzierał zawzięcie skrzydłami powietrze. Nie leciał prosto do kryjówki by nie naprowadzić wrogów do oddziału. Dodatkowy ciężar szybko zmęczył starego smoka. Gdy był dostatecznie daleko, zrobił szeroki zwrot z dala od obozu. Dotarł do kryjówki oddalonej o dobre pół kilometra za najbliższym wzniesieniem, tam już czekał mały oddział. Wylądował ciężko wypuszczając najpierw z łap krasnoluda, a następnie ułatwiając zejście trzem z grzbietu. Tuż za nim wylądowała Sorenia a na końcu Hredot.
-Wszyscy przetrwali? - zapytał brodaty dowódca z toporem w zbroi.
-Zabraliśmy wszystkich, razem z tym - wskazał na smoczka w objęciach niskiego mężczyzny odzianego w poszarpaną, czarną koszulę i potargane spodnie. Głaskał przerażone pisklę po główce.
-Dobra robota - pochwalił ich krasnolud - wracamy, nie czekamy na nic.
-Jesteś ranny - zauważyła smoczyca podchodząc do Felsarina. Czarny smok wyciągnął z warkotem dwa groty z brzucha i jeden z prawej piersi. Z wąskich ran popłynęła gorąca krew. Ich wyjęcie wcale nie złagodziło cierpienia. Strzały były tak skonstruowane, by wyciągając je z ciała poszerzyć ranę. W tej chwili Hredot odciągnął Sorenię od niego.

1 komentarz:

  1. To jest po prostu świetne. Nawet chyba wykorzystam to do swojej części jak jeden z lowców będzie zglaszal raport ^^
    Czekam na więcej ^^

    OdpowiedzUsuń