Layout by Raion

23 kwi 2014

Księżniczka Izolda & Felsarin - ' Ratunek '

Obudziła się w ciemnym i małym pomieszczeniu. Dłonie miała przypięte do ściany, a nogi zostały związane zwykłym sznurem. Jej suknia była cała brudna i zniszczona, a w niektórych miejscach widać było zaschniętą już krew. Czuła ogromny ból w plecach, a głowa to chyba miała jej niedługo wybuchnąć. Nie miała pojęcia, co się dzieje. Chciała krzyczeć i wołać pomoc, ale wiedziała, że na nic jej się to zda. A nóż przyniesie jej to jeszcze więcej problemów. Była ciekawa ile była już nieprzytomna i ile już tu siedzi. Była daleko od Wolsedore. Nie wiadomo było czy jest jeszcze w Imperium. Nic nie słyszała, a przez małe okienko w ścianie, widziała tylko góry i chmury na niebie.
Bała się, chciała uciec. Tylko problem był taki, że nie potrafiła. W tym miejscu magia była bezużyteczna, bo ściany były zrobione z szarych kamieni. Jej drzwi były z ciężkiego drewna, gdzie widać było malutkie okienko. W dodatku była też zbyt przemęczona i nie miała sił, by sobie pomóc.
W końcu ktoś wszedł, dopiero po jakimś czasie rozpoznała tą postać. Czarne włosy, które sięgały jej do pasa oraz zielone oczy. Zgrabna sylwetka i rysy twarzy, które tak dobrze znała.
- Mamo? – spytała się dla pewności. Kobiecie po policzku spływały łzy. Natychmiast uklęknęła przy swej córce i dłonią pogłaskała ją po policzku.
- Nie bój się moje dziecię – odpowiedziała, obdarowując ją pocałunkiem w czoło. Była bledsza niż zwykle, była wampirzycą i specjalnie próbowała ukryć swe kły – wysłałam list do osób, które są w stanie cię uratować – rzekła, posyłając jej zatroskany uśmiech, za którym dziewczyna tak bardzo tęskniła.
- Oni chcą skrzywdzić ojca, co będzie ze mną? – spytała, czując jak całe jej ciało drżało. Nie mogła uwierzyć w to, że ma przed sobą matkę. Osobę, którą tak bardzo kochała.
- Oni… chcą cię przemienić – poinformowała ją, spuszczając wzrok na jej rany. Zaciskała usta, martwiąc się o swoją córkę – dlaczego opuściłaś zamek?
- Musiałam, na chwilę. Usłyszałam pewną przepowiednię i…

- Ah, słyszałam. Nie przejmuj się nią, nic ci się nie stanie – zapewniła ją. Katarzyna spojrzała przez okno i cicho westchnęła – Muszę już iść, nie mam prawa tu wchodzić – rzekła, przymykając przy tym swoje smutne oczy. Nie pozwoliła nawet się Izoldzie wysłowić, bo po paru sekundach już jej nie było. Ale Izolda płakała jak głupia, tak bardzo za nią tęskniła. W snach by nie pomyślała, że będzie jej dane ujrzeć matkę Sama rozmowa bardzo ją wzruszyła, ale przez to też ból w sercu się pogłębiał. Zwłaszcza, że ona sama niedługo miała stać się wampirem. A to wszystko tylko po to, by skrzywdzić ojca. A ten list? Kogo ona wezwała? Może innych łowców? Czy będą w stanie ją uratować? Nie znała na te pytanie odpowiedzi, nie wiedziała co ją czeka. Pragnęła tylko przeżyć.

Pod osłoną nocy obserwowali ukryci w lesie z pozoru niewinną wioskę. Z pozoru, ponieważ sprytnie ukryte wampiry wtopiły się w ludzi. Jednak nie zważając na niebezpieczeństwo, mieli wydostać zakładnika. Postanowili zrobić to z hukiem, po prostu rozsadzić loch, wejść do środka, zabrać Izoldę i opuścić wioskę. Nie był to skomplikowany plan, ale chęć zrobienia hałasu była bardziej przekonująca. I tak Felsarin obleciał całą mieścinę wypatrując potencjalnych przeciwników. Najwyraźniej porywacze byli pewni siebie i nie rozstawili na ten czas żadnej straży. Sam przyznał, że im łatwiej tym lepiej. Poobserwował z dachu jednego domu zakratowane okienka tuż przy obłożonej kostką ulicy. Odważył się nawet zejść na drogę, w tym pomagał mu jeden z elfów zaglądając uważnie do każdej z cel. Byli w nich liczni więźniowie, większość z nich była dziwnie blada, jak duchy. Aż w końcu ją zauważył. Powrócił do oddziału.
 -Straży nie ma, co najwyżej siedzą w tawernie albo pilnują lochów - rzekł do wszystkich - mamy ją. Podkładamy proch na ulicy i rozwalamy ścianę. Ty pójdziesz ze mną bo trzeba rozkuć kajdany, a reszta musi się przekraść. Główną drogą do tej twierdzy i dalej po prawej stronie, czwarta cela jak liczyć okna. Ruszamy. Zabrał ze sobą Nardora, tego samego krasnoluda z poprzedniej misji i smok podleciał na stromy dach jakiegoś sklepu, jak najbliżej celu. Na miejsce po trzech minutach dobiegła grupka jaką wyznaczył do wejścia, każdy trzymał beczkę z czarnym prochem.
 -Ej, co wy tu robicie - krzyknął ktoś z lewej strony. W ich stronę zmierzała wysoka, zakapturzona postać. -Nieśliśmy wino, nasz pan zażyczył sobie sporego zapasu, szykuje ucztę z okazji zamążpójścia swojego syna - odpowiedział ktoś. 
-Ah, no dobra, nie przeszkadzajcie sobie... Strażnik odszedł znikając w ciemności wioski. Zaczęli podkładać beczki po ścianę i wysypali ścieżkę prochu. Smok zszedł na dół nakazując ukryć się za rogiem sklepu. Rzucono pochodnię. Szybko odbiegł w krótką uliczkę między dwoma domami. Wioską wstrząsnął wybuch wybijający szyby w budynkach dookoła. Całą ulicę pokrył pył i gruz. Szybko wbiegł do ziejącej w gołej ścianie dziury słysząc dzwon alarmowy. Za nim szedł Nardor trzymając w gotowości swój młot i pochodnię. Przykuwa dościany postać kobiety dyszała mocno. Spośród kłębu dymu ujrzał tylko jej szczupłą, średniego wzrostu sylwetkę. Dwoma uderzeniami rozkuł kobietę i rozciął sznur.
 -Polecisz ze mną - rzekł smok łapiąc ją w pół i pozwalając wejść Izoldzie na swój grzbiet. Wyskoczył z lochu i natychmiast odleciał na wschód.
 -Kim ty jesteś? - wydyszała mu nad głową - i gdzie mnie niesiesz?
 -Felsarin - odparł spokojnie - zabieram cię do twojego domu, prosto do Wolsedore. Myślę, że twój ojczulek będzie zadowolony jak dowie się, kto uratował twoją skórę przed wiecznym potępieniem. Nie zapomnij mu tego powiedzieć. 

Zaskoczenie księżniczki było nie małe, kompletnie nie myślała, że przyjdzie jej z pomocą smok. W trakcie ucieczki mocno sie trzymała i strasznie bała. W końcu nigdy nie miała okazji latać i to na smoku. Była wyczerpana, obolała i zmęczona, więc kiedy smok wylądował na dziedzińcu zamku, otoczyli go łowcy z wycelowanymi strzałami w jego stronę. Po chwili ukazał się król, a widok smoka który na swym grzbiecie ma księżniczkę, bardzo go zaniepokoił. Nie pozwalał im strzelać tylko z jednego powodu. Tym powodem była właściwie Izolda. Kobieta zeszła i wtuliła się w ojca. 
- Oh, ojcze... - szepnęła. Król Vallthan II drugi obdarował ją szczelnym uściskiem, a po jego policzku leciała pojedyncza łza. Ucałował córkę w czoło, bał się najgorszego. Myślał, ze stracił ją na zawsze, wszyscy ją szukali po całym Wolsedore i dalej. 
- Nie wiesz jak bardzo się o ciebie martwiłem - powiedział, głaszcząc ją po głowie. Dziewczyna się od niego odsunęła, wskazując smoka. 
- Ojcze, on uratował mi życie - powiedziała z słabym uśmiechem na twarzy - pozwól mu odlecieć.
Mężczyzna wpatrywał się w stworzenie z nienawiścią w oczach. Najchętniej by go teraz zabił, o jednego mniej. Jednak uratował jego najcenniejszy skarb. Bił się ze swoimi myślami, nie wiedział co zdecydować. Dlatego spojrzał na Izolde, która nie wahała się ani chwilę. 
- Dobrze. Możesz odlecieć, moi ludzie nie będą cię ścigać - powiedział, zaciskając swoje ręce - tylko dlatego, że uratowałeś księżniczkę. Ale tylko ten jeden raz - zarządził z surowym wyrazem na twarzy. Dziewczyna podeszła do Felsarina i lekko skłoniła.
- Dziękuje, jestem ci bardzo wdzięczna - powiedziała, po czym następnie zniknęła otoczona przez strażników, którzy mieli zaprowadzić ją do medyka. 

1 komentarz:

  1. Dobre zakończenie. Chociaż jako ojciec nie zwracałbym się o swojej córce per "księżniczka", ale to już sprawa indywidualna.

    OdpowiedzUsuń