Layout by Raion

20 kwi 2014

Kamatayan/Dyia "Z krwi do nieba"

"Oto mam moje Małe Niebo
Oto mam moje Małe Piekło
Oto mam moją Własną Ziemię
Dlaczego spadam?"
 ~Hunter - Pomiędzy Niebem a Piekłem (Klik )

      - Kim jesteś, by mówić, czego On chce, nędzny śmiertelniku? - spytałam klęczącego przede mną człowieka, trzymając ostrze miecza na jego pochylonej głowie.
      - Widziałem, jak zabija tego człowieka! Błagał by przestała, a wtedy ona skręciła mu kark!
      - Więc uznałeś, że będziesz idealnym katem, tak? Że zadając śmierć bestii, będziesz lepszy od niej?
      - Ja...
      - Milcz! - Wrzasnęłam, wyrzucając z siebie smoliste czarne skrzydła. - Nie mam ochoty cię słuchać.
      Przez chwilę przyglądałam się klęczącej u mych stóp kupie gówna.
      - Patałacha. Taki z ciebie chojrak, a dajesz się zastraszyć mniejszej od ciebie kobiecie!
      - Pani! Ale ty jesteś aniołem! Ty jesteś świętością!
      - Ta – prychnęłam. Jasne. Tyle we mnie świętości co w najwyższym z upadłych. - Kiedy się za coś zabiera, należy doprowadzić to do końca. Rozumiesz, co mówię?
      - Tttak, pani – odparł trzęsącym się głosem.
      - Nie wydaje mi się. Chcesz, żebym udzieliła ci lekcji uśmiercania?
      - Oczywiście, pani! - krzyknął z ulgą.
      - Wstań.
      Wykonał polecenie, nie patrząc mi jednak w oczy. Może jednak nie jest tak głupi na jakiego wygląda.
      - Lekcja pierwsza – dominacja. Nawet, gdy twój przeciwnik jest lepszy od ciebie, musisz mu pokazać kto tu rządzi. Rozumiesz?
      - Tak, pani!
      - Lekcja druga – nawet, gdy marnie ci to idzie, udawaj, że jesteś mu równy. Zero uległości, rozumiesz?
      - Tak, pani! - krzyknął entuzjastycznie.
      Idiota.
      - Chcesz poznać lekcję trzecią, nędzny śmiertelniku?
      - Oczywiście, pani!
      - W porządku, a więc lekcja trzecia. To najprostsza z lekcji, a błąd z nią związany można popełnić tylko raz. A brzmi ona: Nigdy, ale to nigdy nie stawaj na drodze Śmierci Wiecznej – tej, która stała przed obliczem Pana częściej niż ktokolwiek.
      - Nędznik uniósł na mnie zaskoczone spojrzenie. Na widok zmierzającego w jego stronę miecza w szarych oczach pojawił się strach, nadając im niezwykły obraz srebra. Całkiem ładne spojrzenie, jak na śmiertelnika. Teraz zostanie takie na wieki. A przynajmniej dopóki kruki nie wydziobią mu oczu.

      Pół godziny później szybowałam po niebie oświetlonym delikatnym słonecznym blaskiem odbijanym prze bladą tarczę księżyca. Pokrywające jego powierzchnię liczne krawędzie starzały iluzję uśmiechu, na który miliony gwiazd odpowiadały wesołym migotaniem. Gdzieś pode mną sowa właśnie pikowała, a jej przestraszona zdobycz gnała przed siebie, pełna nadziei na zgubienie jej wśród wysokich traw. Kilka kilometrów dalej mój pobratymiec rozpalał ognisko na niewielkiej polanie, ułożony na skórze zmiennokształtnego. Wampirzyca rozszarpywała gardła zagubionych w lesie wędrowców, robaki wgryzały się w gnijące ciało królika. Nie miałam dziś już nic więcej do roboty. Poza jednym.
      Wylądowałam zgrabnie na platformie przed jedną z licznych, zapomnianych przez ludzkość jaskiń. Miejsce to było przepełnione historią jak żadne inne, było też odizolowane, przynajmniej od czasów ostatniej epoki lodowcowej.
      Zmieniłam swój skórzany bitewny strój na białą lnianą sukienkę i delikatne sandały ze skóry jelenia. Włosy zaplotłam w warkocz, który owinęłam wokół głowy i umocowałam rzemieniem. Starłam z twarzy barwy wojenne, zmyłam ostatnie ślady krwi z mych dłoni. Schowałam smoliście czarne skrzydła. Przeszłam na środek platformy i prowizorycznymi schodami wspięłam się na płaski głaz, na którym usiadłam ze skrzyżowanymi nogami. Wygładziłam sukienkę, dłonie położyłam na kolanach, twarz z zamkniętymi oczami i uchylonymi lekko ustami skierowałam w stronę nieba.
      Stworzyłam namiastkę istoty, którą byłam wcześniej. Marna ułuda świętości i boskiej wspaniałości.
      Z mych ust wydobyła się długa na kilka centymetrów srebrzystobiała strużka powietrza, która po chwilo rozciągnęła się i uformowała na moich kolanach w białą lilię. Symbol czystości. I śmierci. Mnie. Podniosłam ją i musnęłam ustami jeden płatek, który natychmiast stał się czarny.
      - Michale, Mieczu Boży wzywam cię – szepnęłam, łamiąc łodyżkę kwiatu na pół.
      - Po chwili był już przy mnie.
      - Kamatayan – warknął – czy ty nie zdajesz sobie sprawy z tego, że niektórzy, tam na górze, mają obowiązki?!
      - Cześć skarbie, też za tobą tęskniłam. U mnie wszystko w porządku, miło że pytasz – posłałam mu rozczulający uśmiech, który zawsze na niego działał. Tak było i tym razem.
      - Dyia, zrozum, nie możesz wzywać mnie tylko dlatego, że masz na to ochotę.
      - Nic nie poradzę na to, że że tęsknię. Wiesz, to jest cholernie męczące.
      - I co ja mam z tobą zrobić? - Spytała, podając mi rękę. Przyjęłam ją i zgrabnie wstałam na nogi.
      - Hej, kiedy ty się ostatnio ładowałeś? - Przyjrzałam mu się uważnie. Kasztanowe loki sięgające ramion straciły swój blask, podobnie turkusowe oczy. Skórę twarzy miał zasuszoną, prosty nos lekko zmarszczony, pełne brzoskwiniowe usta wykrzywione w grymasie udawanego niezadowolenia. - Jesteś aniołem, a nie maszyną, Michale. My także musimy odpoczywać i dobrze o tym wiesz.
      - Nie mam na to czasu.
      - Teraz masz. Choć, opowiesz mi co dzieje się w domu.
      - Położyłam się na głazie, wyciągając przed siebie nogi, jedną rękę kładąc pod głowę. Po chwili on zrobił to samo, wolną dłoń połączył z moję.
      - Nie powinno mnie tu być – szepnął wpatrując się w gwiazdy. Ścisnęłam jego palce w niemej pieszczocie.
      - Wiem.
      - Powinienem o tobie zapomnieć, jak nakazują przepisy.
      Podparłam się na łokciu i spojrzałam mu w w oczy. Po chwili zwrócił na mnie swoje spojrzenie.
      - Michale, naprawdę byłbyś w stanie zapomnieć? O mnie? Tej, którą przeznaczono ci w niebie.
      - Nie jesteś już moją żoną. I doskonale wiem, że nie prowadzasz się, jakbyś nią była. Tutaj, na ziemi, jesteś singielką. Jesteś upadłą.
      - Bo nie opowiedziałam się po żadnej ze stron. Wiesz, że nie wyrzekłam się domu.
      - Ale też nas nie wybrałaś.
      - Bo Poranna Gwiazda miał trochę racji. Ćśśś – przyłożyłam palec do jego ust gdy chciał się odezwać. - Opowiedz mi, co dzieje się w domu – posłałam mu kolejny uśmiech, po czym opadłam na chłodną skałę, wysłuchując historii pełnych krwi i zdrady, która pozwoliła ulecieć ze mnie wszystkim pozytywnym emocją, czyniąc mnie na powrót zimną i obojętną. Czyniąc mnie mną.

4 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo ciekawy rozdział i mam nadzieję, iż Twoja Diya w przyszłości spotka mojego Lucyfera, a może oni w przeszłości się znali?
    Ciekawe :P
    Czekam na więcej :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny wpis! Tak jak pisze Neverli również ciekawa jestem czy wasze postacie się spotkają. Byłoby na pewno emocjonująco! Weny!
    Niecierpliwie czekam na ciąg dalszy! :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Trochę zaskoczyło mnie stwierdzenie o ładowaniu, zupełnie jakby anioły potrzebowały jakiejś medytacji, ale pomijając...
    Wyczuwam dużo wątku miłosnego, ale dobrze, że nie będzie samego okrucieństwa, nie trać weny.

    OdpowiedzUsuń