Layout by Raion

27 kwi 2014

Kamatayan/Diya Shekull "Smak świętości"

      - Podsumowując: Ojciec wciąż się nie odezwał, więc zaczęliście bez Jego wiedzy tworzyć nowe anioły, które okazały się z nieznanych wam przyczyn od razu buntować i uciekać na Ziemię. Jesteś zdruzgotany, że „twoje dzieci” nie chcą cię słuchać, a Raphael założył się z tobą, że doprowadzi „swoich” do porządku zanim ty zrobisz to z „własnymi”. Jeśli wygrasz, dostaniesz we władanie centralną i zachodnią Europę, a jeśli przegrasz, oddasz mu wyspy pacyficzne. Raph, by poskromić nowych zaczął uczyć ich sztuk walki, przez co stracił obie nogi i lewe przedramię, w konsekwencji czego musi przez kilka najbliższych miesięcy wysłuchiwać modlitw by się naładować i odbudować ciało. Ty, nie chcąc popełnić jego błędów, zabrałeś dopiero co stworzone anioły na wycieczkę po Ziemi. Okazały się sprytniejsze od ciebie, i uciekły po niecałych dziesięciu minutach. A ty postanowiłeś wrócić do nieba, zgłosić sprawę wojownikom i po prostu istnieć dalej?
      - Tak, właśnie tak.
      - To działanie bardzo w moim stylu. Nie twoim, Michale. Aczkolwiek podziwiam cię. A teraz wybacz mi.
      Wstałam, otrzepałam sukienkę i zeskoczyłam z głazu. Wbiegłam do jaskini, przebrałam się w skóry i zmieniłam fryzurę na koński ogon związany rzemieniem na czubku głowy. Wychodząc wypuściłam skrzydła i przywołałam swą ulubioną broń – miecz z metrowym ostrzem, z rękojeścią grawerowaną w kwiaty lilii, róże i ciernie podobne do tych, z których składała się niechlubna korona Syna Bożego. Michał stał w wejściu i wpatrywał się we mnie z nieskrywanym przerażeniem.
      - Wyglądasz... wyglądasz...
      - Jak upadła. Tak, wiem, wyglądam wspaniale.
      Rozłożyłam skrzydła i pozwoliłam im młócić leniwie powietrze.
      - Gdzie się wybierasz? - spytał Michał, wreszcie odzyskując nad sobą panowanie.
      - Na polowanie. A gdzie niby? Wracaj do domu Michale. I pozdrów ode mnie Raphaela. Życzyłabym mu powrotu do zdrowia, ale kazałby mi spieprzać.
      Nie patrząc czy zniknął, wzbiłam się w nocne niebo.

      Pierwszego znalazłam ledwie piętnaście minut później. Istota stworzona przez nieporadną rękę anioła – która sama aniołem z pewnością nie była – wyglądała niczym nastoletni śmiertelnik obserwujący piękne młode damy – z bezpiecznej odległości i ukrycia, rzecz jasna. Jego krótkie jasne włosy powiewały na chłodnej nocnej bryzie, smukłe ciało odziane było w luźną brązową szatę sięgającą kolan, która poruszała się lekko. Siedział na jednym z kilkunastu głazów obserwując... parę kopulujących niedźwiedzi. Gdy podleciałam bliżej, wyjaśniła się sprawa poruszającej się szaty.
      Błagam, tylko nie to...
      Gdybym była człowiekiem, pewnie poczułabym się zakłopotana i niepewna. Byłam jednak upadłą, i poczułam jedynie obrzydzenie. Zanim zorientował się w sytuacji, siedziałam obok niego.
      - Mógłbyś chociaż podglądać ludzie. Zwierzęta? No błagam, to obrzydliwe!
      Wydał przeraźliwy krzyk i zerwał się na nogi, nerwowo wyrywając rękę spod szaty. Potem spojrzał na mnie. Taksował mnie wzrokiem, zupełnie nie zwracając uwagi na moje czarne skrzydła. Zdzieliłam go więc jednym z nich, przez co poleciał twarzą prosto w kamień.
      - Jak cię zwą? - spytałam, chowając miecz. Dzieciak nie stanowił zagrożenia.
      - Trzeci. Zwą mnie trzeci. A ty... ty jesteś upadłą!
      - A ty czym jesteś?
      - Ja... No... Ja jestem aniołem.
      - Nie, nie jesteś. Jesteś istotą o mentalności, i, jak widać, potrzebach charakterystycznych ludziom, z nadnaturalnymi mocami i skrzydłami.
      - Ale ja jestem aniołem! Przecież byłem w niebie!
      - Zostałeś stworzony przez anioły. Nie ma w tobie jednak nic bożego.
      - Och.
      - No właśnie, och. Daj mi rękę zobaczymy co da się z tym zrobić.
      Wyciągnął w moją stronę prawą dłoń. Skrzywiłam się.
      - O nie, spryciarzu. Tę drugą dłoń.
      Złapałam go za rękę, na której natychmiast pojawiły się kajdany uniemożliwiające ucieczkę aniołom.
      - Teraz sobie porozmawiamy. Sprawa wygląda tak. Jesteś istotą o nadnaturalnych zdolnościach, która nie powinna opuszczać miejsca stworzenia, inaczej nie przeżyje dwudziestu czterech godzin. Nie jesteś, i nigdy nie będziesz aniołem. Mogę jednak zrobić z ciebie upadłego.
      - I wtedy przeżyję?
      - Myliłam się. Poza anielskimi mocami masz też naszą inteligencję, choć pozory wskazują na coś zupełnie innego. Tak, wtedy przeżyjesz.
      - No do dzieła.
      Kazałam mu uklęknąć. Już nieraz czyniłam tych z góry upadłymi. Uwielbiałam tą siłę, ich świętość wlewającą się w moje ciało, czyniąc mnie potężniejszą niż kiedykolwiek wcześniej.
      Wykorzystałam ostrze, którego zawsze używałam do tego celu – Gees*, bowiem nie miało ono formy rzeczywistej.
      Przyklękłam przed nim, robiąc niewielkie cięcie na swoim nadgarstku.
      A potem wbiłam sztylet w jego serce, przekręcając dwa razy zgodnie ze wskazówkami zegara. Podniosłam się błyskawicznie, obróciłam go siłą woli i skropiłam krwią jego śnieżnobiałe skrzydła, które w kontakcie mieszaniny naszej krwi natychmiast zaczęły gnić. Pióra stały się brudne, kleiste, zaczęły wydzielać nieprzyjemną woń zgnilizny. Gdy wszystkie osiągnęły ten stan, wypadły, pozostawiając pusty szkielet. Skropiłam go delikatnie krwią, która rozeszła się tworząc delikatną błonę na kościach. Kiedy cały szkielet pokrył się błoną, ta pękła a jej miejsce zastąpiły matowe czarne skrzydła, które kiedyś miały nabrać blasku.
      Wstałam, obracając młodzieńca ku sobie i zdjęłam z jego nadgarstków kajdany. Stał przede mną z pochyloną głową. Powoli zbliżyłam się do niego, rozrywając szatę w miejscu, gdzie wbiłam sztylet. Przesunęłam po ranie czubkiem języka, zamykając ją i za pomocą mojej śliny czyniąc z niego mojego niewolnika. Uznałam, że żywy przyda się bardziej.
      - Spójrz na mnie.
      Posłusznie podniósł głowę, patrząc na mnie czarnymi teraz oczami.
      - Pani.
      Jego głos także nabrał mocy. Nie był już dźwiękiem przypominającym ryk rannego zwierzęcia, a głosem zabójcy. Gładkim, o mocy pozwalającej mu zawładnąć śmiertelnikiem za pomocą samych tylko słów. Stał się też wyższy, masywniejszy. Nie był już nastolatkiem. Nie był już nieudaną próbą stworzenia anioła. Był istotą doskonałą. Bez serca, bez sumienia, nie znającą litości.
      - Od teraz będziesz nazywał się Beyron. Będziesz mi służył. Będziesz szpiegował i składał mi regularne raporty. Po zmroki będziesz zakradał się do miasta, chodził między mieszkańcami dworu króla i poznawał ich i jego działania.
      - Tak, pani.
      - Ruszaj, Beyronie. Spraw, bym była z ciebie dumna.
      - Każdy, kto odważy się znieważyć twą osobę pozna mój gniew, Pani.
     - Wspaniale. Jeśli spotkasz na swej drodze kogoś, kto niegdyś był twoim bratem bądź siostrą, sprowadź go do mnie.
      Stworzyłam bezlitosną maszynę do zabijania. Użyłam do tego celu istoty niemal świętej.
      W ślad za mym synem, wzbiłam się w nocne niebo, mknąc w stronę domu, by zmyć z siebie zapach świętości archanioła.

1 komentarz:

  1. Wyczułem wątek komediowy, a takie wątki naprawdę bardzo rozluźniają atmosferę i sprawiają, że tekst czyta się naprawdę dobrze, bo jednak jest w tym trochę humoru. I tego mi często brak, czasem jest za dużo powagi, nawet u mnie sam przyznam.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń