Layout by Raion

15 kwi 2014

Felsarin - "Plamy z przeszłości"

Sny o wojnie, 
Sny o kłamcach,
Sny o smoczym ogniu
I rzeczach, co zawsze kąsają.
~Metallica - "Enter Sandman"


    Szkarłatne plamy krwi na śniegu zastygały powoli na mrozie nieopodal drapiących szare chmury skał Żelaznych Szczytów. Rozpaczliwy ryk skrzydlatych bestii wciąż odbijał się echem w głowie czarnego smoka stojącego pośród poszarpanych brutalnie zwłok równych jemu stworzeń. Nie miał litości. Ostra woń krwi wypełniała nozdrza wściekłego, młodego smoka. Żądne mordu oczy powoli ogarnęły smutne pole walki. Ciała niewinnych skrzydlatych bestii... Smak posoki jednak nie przyniósł ulgi. Sprawił, iż ranny na duszy smok pragnął karać, karać za to, jaką stratę przyniosło mu ponieść pod Shadurem. Ten widok niczym świeżo namalowany obraz zachował się przez długie sto trzydzieści lat...
     Wczesnym rankiem Felsarin otworzył leniwie oczy. Całą polanę zalewały chłodne jeszcze promienie słońca. Wyczołgał się więc ze swojej kryjówki i rozłożył na słońcu. Niedługo potem czuł ciepło i z przyjemnością wygrzewał swoje poznaczone licznymi bliznami cielsko. Podobne sny krążyły nocami po jego głowie dręcząc go wspomnieniami z przeszłości. Potwór pod jego skórą już dawno zasnął, i miał nadzieję go nie obudzić. Perspektywa spania w lesie niedaleko miasta naszpikowana wrogo nastawionymi ludźmi nie była wcale mądra, ale narażanie życia ostatnimi czasy stało się małą rozrywką Felsarina. Tym bardziej, kiedy dobiegły go jakieś hałasy i krzyki.
     Polowanie, wywnioskował, ludzie musieli jakoś żyć, dlatego wychodzili biegać po lesie za dzikami robiąc przy tym niemiłosiernie dużo hałasu. Nadarzyła się kolejna okazja by komuś przeszkodzić. Wstał zatem dźwigając ku górze swój rogaty łeb. Żółte ślepia zabłysły lekko i ruszył w kierunku źródła hałasu. Wędrował między iglastymi drzewami czując orzeźwiający zapach szpilek rozgniatanych pod łapami. Dotarcie do pierwszej drogi zajęło mu raptem kilka minut. Wlazł powoli na drzewo. Drewno jęknęło przeraźliwie czując ciężar smoka. Obserwował ścieżkę, hałas powoli stawał się coraz głośniejszy, aż w oddali wybiegł spanikowany dzik uciekający przez zgrają rozwrzeszczanych mieszkańców miasta na koniach. W momencie gdy przygotował się do skoku na zwierzynę, drzewo pękło i Felsarin runął prosto na ziemię niefortunnie przygniatając dzika. Grupa myśliwych zatrzymała wierzchowce w szoku. Zapadła cisza.
-To jest ten moment, gdy powinniśmy uciekać? - rozległ się głos młodzieńca w poszarpanej, brązowej wełnianej koszuli. Jego gładka twarz zdobiona czupryną blond włosów wyrażała przerażenie. W tej chwili jego starszy towarzysz napiął łuk i posłał strzałę w kierunku Felsarina. Poczuł bolesne uderzenie na grzbiecie, gdy grot strzały zsunął się po twardych łuskach zostawiając drobne zadrapnie.
-To bolało - warknął ochrypłym głosem smok. Wstał na cztery łapy i ryknął wprawiając wszystkie konie w panikę. Wierzchowce pozrzucały swoich jeźdźców i pognały w las. W czasie gdy ludzie w popłochu zaczęli zbierać się z ziemi, a niektórzy uciekali już na czworakach, złapał strzelca za skórzaną koszulę na plecach. Mężczyzna zbladł, otworzył w przerażeniu usta i wytrzeszczył zielone oczy. Smok chwycił jedną strzałę i wbił mu ją w plecy. Powietrze wypełnił krzyk.
-Poczułem to samo - prychnął Felsarin i zostawił swoją ofiarę. Zabrał ze sobą martwego dzika i odszedł słysząc za sobą jęki. Czasem bawiła go panika w jaką wpadali ludzie, każdy wszystko rzucał i gnał byle z dala od niego. Przyznał szczerze, że nie zamierza zabijać bo psuje to całą zabawę, a terroryzowanie napotkanych po drodze ludzi przynosi dużą satysfakcję.
     Znalazł sobie wygodne miejsce i przystąpił do jedzenia. Planował wrócić do domu. Miał własną dziurę w Żelaznych Szczytach gdzie regularnie wracał by użerać się z innymi smokami. I odleciał, na południowy wschód prosto w góry. Nie widywał już miast, lecz same szlaki i wioski. Mieszkały w nich niegdyś elfy i magowie, jednak po czyśćcu jakie urządził król Valthan II, owe tereny ziały już tylko ponurą pustką zamieszkaną przez zwykłych ludzi. Wszyscy wyróżniający się jakimikolwiek zdolnościami musieli uciec, jak najdalej. Gdzie tylko sięgnęła mroczna ręka brutalnego króla, tam panował surowy reżim i podejrzenie zbrodni każdego, kto choćby odrobinę okazywał podejrzenie więzi z magią.
     Podróż trwała cały dzień, na noc postanowił znaleźć sobie miejsce w jednym ze zniszczonych obozów. Zionące pustką brukowane uliczki między małymi, drewnianymi domkami zastawione były wozami i skrzyniami. Wszędzie walały się szczątki narzędzi i starych ubrań. Ponury klimat tego miejsca przysparzał o lekki dreszczyk. Upatrzył sobie kryjówkę na poddaszu jednego z domów. Rozwalone drzwi chybotały lekko w podmuchach wiatru. Wybite okienka, zrujnowane wnętrze i plamy krwi. Tutaj wciąż było czuć oddech śmierci na karku. Wskoczył na poddasze domu przez dziurę w dachu i legł w kącie. Z tej pozycji widział świecącą, białą tarczę księżyca zapowiadającą nadejście pełni. Zamknął oczy słuchając szelestu wiatru.
     W pewnym momencie obudził go krótki trzask.
-Ciii... zgłupiałeś? Patrz pod nogi... - usłyszał donośny szept - ktoś jest na górze.
     Felsarin poczuł mocniejsze bicie serca. Ktoś właśnie szedł po schodach, prosto do niego. Popatrzał na górę, dach był podtrzymywany przez biegnące w poprzek poziome belki. Wskoczył delikatnie na jedną z nich. U wejścia schodów płynęło światło pochodni. Poruszało się powoli ku górze aż zobaczył dwa cienie. Jednym z nich był mężczyzna o średnim wzroście dzierżący krótki miecz. Odziany był w jednoczęściowy strój, czarną szatę. Kaptur przysłaniał jego twarz, lecz kobieta podążająca tuż za nim, w podobnej szacie, już odkryła swoje nieskazitelne, blade oblicze. Jej długie, złote włosy opadające kaskadami na plecy lśniły delikatnie w świetle ognia. Cieniutkie brwi nad brązowymi oczami nadały jej twarzy groźnego, czujnego wyglądu.
-Nic tu nie ma - szepnął przybysz na czele. Podszedł do otworu w dachu i wychylił głowę - widziałeś jak coś wychodziło?
     Felsarin nie dosłyszał odpowiedzi. Obserwował czujnie krążącą z pochodnią kobietę. Zatrzymała się tuż pod nim.
-Czuję jakby coś tu było... - powiedziała cicho twardym tonem - ewidentnie wyczuwam tu czyjąś obecność...
     Towarzyszący jej mężczyzna obrócił głowę i jego wzrok padł prosto na czającego się smoka. Felsarin zaczął warczeć ukazując długie, żółte kły. Kobieta szybko odskoczyła.
-Spokojnie, tylko spokojnie - powiedziała roztrzęsionym głosem.
-Zobacz - rzekł mężczyzna rzucając miecz na podłogę - jestem bezbronny. Widzisz?
-Nie, jestem ślepy - odrzekł ironicznie smok - czemu naszło was łazić po ruinach? I kim wy jesteście?
-Ten obóz należał niegdyś do nas, żyliśmy sobie z dala od tych parszywców aż nas dopadli, spalili obóz, wymordowali większość mieszkańców za uprawianie magii, wróciliśmy pozbierać to, czego nie zniszczono.
-Intrygująca historia - powiedział Felsarin zeskakując z belki. Drewniana podłoga zaskrzypiała mocno. Przyjrzał się im obojgu - wy chyba jesteście z tych pokojowo nastawionych, prawda?
-Jestem Lorens - przedstawił się mężczyzna odrzucając kaptur. Łysiejący już facet miał poznaczoną drobnymi bliznami twarz, szeroki nos i czerwone oczy spoglądające mądrze spod krzaczastych brwi. Oszacował jego wiek na około czterdzieści pięć lat - wywodzę się z rasy panującej nad żywiołem ognia.
-Elwira - rzekła kobieta odsłaniając szpiczaste ucho - od dawna szukamy bezpiecznego miejsca. Te pozostałości to szczątki naszego obozu, spalili go trzy dni temu.
-I co teraz zamierzacie zrobić? - spytał zupełnie bez ciekawości.
-Najbezpieczniejszym miejscem są teraz góry. Sądzę, iż właśnie tam pójdziemy, a raczej spróbujemy.
-Powodzenia... - mruknął smok odwracając się - teraz kiedy każdy praktycznie chce zrobić z nas dywanik, rzadko wpuszczamy przybyszów. Było mnóstwo zdrajców i uprzedzam, żaden oszust nie przeżyje tam nocy.
     Następnego dnia opuścił zrujnowany obóz. Odlatując kątem oka dostrzegł wartowników. Na jasnym horyzoncie widział już zarys masywnych gór. Był to jedyny nietknięty skazą obrzydliwego króla teren, zamieszkane przez smoki pasmo górskie. Nazwano je Żelaznymi Szczytami ze względu na ogromne pokłady żelaza, jakie zostały tam odkryte przez krasnoludy. Pozwolono im żyć w tych górach, w nagrodę krasnoludzcy kowale wykuli im groty w skałach, nie tylko w dolinie ale i w pobliżu miasta.
     Lot do celu trwał niemiłosiernie długo, aż w końcu pierwsze szczyty zaczęły być na tyle blisko, że stary Felsarin poczuł szacunek do ziemi za to, jakie wielkie rzeczy potrafi stworzyć. Szczyty góry ginęły w gęstych chmurach, zaśnieżone i nigdy niezdobyte wierzchołki. Przelatywał nad malowniczymi wąwozami, dolinami, kanionami, krętymi rzekami, widywał pierwsze smoki. Aż dotarł do największej doliny, do Doliny Ognia. Majestatyczna wyrwa między górami, łagodne zbocza porośnięte żywą trawą i liczne groty w skale, głęboka, krystalicznie czysta rzeka dążąca leniwym nurtem ku nieznanemu, pojedyncze drzewa i liczne smoki żyjące z dala od chaosu, beztrosko. Gdyby polecieć do góry rzeki, trafiłoby się do pięknego miasta Shaduru, stolicy krasnoludzkiej dumy, boskiego dzieła, rzemieślniczej kolebki. Jednak tej doliny stanowiącej także drogę wodną strzegły smoki.
     Felsarin wylądował ciężko na brzegu rzeki odbijającej bezchmurne nad doliną niebo. Żwir pod łapami smoka zachrzęścił głośno. Olbrzymi gad położył się na brzuchu i zaczął pić wodę. Przyjemne ciepło całkowicie odebrało mu energię do pójścia gdziekolwiek. Każdy powrót do tego miejsca sprawiał, że odczuwał spokój, równowagę. 
-Felsarinie? - usłyszał znajomy, łagodniejszy od smoczego charkotu głos.
-Właśnie rozmyślałem, po ilu MINUTACH przyjdziesz zawracać mi głowę... - rzekł nie patrząc za siebie.
-Nie bądź wredny, znikasz sobie na kilka dni...
-Przestań - przerwał. Odwrócił łeb. Za nim stała młoda, o wiele mniejsza od niego szmaragdowa smoczyca. Jej gładkie rysy, smukła sylwetka, jedwabne skrzydła, lśniące, zielone oczy, krótszy i węższy pysk, to wszystko co tak często musiało łazić za nim i irytować. Sorenia. Od dawna wiedział, jak bardzo jej na nim zależało, jednak on miał ponad półtora wieku, a ona zaledwie dwadzieścia lat...
-Powiedz, co ty robisz? - zapytała spokojnie kładąc się tuż obok niego.
-Nic, co mogłoby cię interesować. Znajdź sobie lepsze zajęcie.
-Nie znajdę, odpowiedz mi...
-Weź... weź znajdź sobie kogoś innego, kogo możesz męczyć całymi dniami a pewnego dnia wydacie na świat więcej takich upierdliwców.
-Nie wygonisz mnie, nie pójdę sobie.
-Zostaje tylko cię utopić... - warknął lekko zdenerwowany Felsarin.
-Nie bądź taki... - mruknęła mrugając do niego.
-Byłem maltretować i okradać ludzi, pasuje?
-Nie bardzo - stwierdziła z niesmakiem Sorenia - jak będziesz tak robić to w końcu cię zabiją.
-To zabiją, co za problem? Każdego kiedyś spotka śmierć, prędzej czy później... A teraz idź sobie, bo ta rozmowa trwa zdecydowanie za długo. 
-Mógłbyś być chociaż raz miły... - mruknęła ponuro smoczyca i odeszła zamiatając ogonem wysoką trawę.       
     Felsarin dostrzegł po swojej prawej stronie parę młodych smoków bacznie go obserwujących. Warknął krótko i spłoszył je. Często przejawiał agresję wobec innych, nie zależało mu by pokazać swoją siłę, po prostu nie lubił towarzystwa. Przez resztę dnia postanowił nie robić nic, dosłownie. Tylko leżeć w miejscu i rozglądać się po okolicy, obserwować jak inne smoki wędrują czy leżą z własną rodziną i zastanawiać się, dlaczego akurat na niego spadła tragedia by odebrać mu jedyną istotę na całym świecie, którą kochał. Na samą myśl odczuł silną nienawiść... Na samą myśl o tym nosiła go złość, miał ochotę kogoś rozszarpać.




2 komentarze:

  1. Interesujący rozdzial, przyznam szczerze :) Świetnie opisane skutki nienawiści Valthana II, które kończą się naprawdę tragiczne.
    Czekam na więcej :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wciąga i to bardzo, świetnie opisujesz każdy szczegół i to co wcześniej ujęła Wakako - nic dodać, nic ująć tylko chwalić ^^

    OdpowiedzUsuń