Layout by Raion

5 maj 2014

Felsarin - "Przed siebie".

Poprzedni rozdział: Iskrą początek

Wiem, że chcesz obstawiać przy swoim.
Nie strajkuję, ale jestem tego bliski.
~Red Hot Chili Peppers - "By The Way"

    Pogodny dzień zalewał słońcem wysokie mury strzeżonego Wolsedore. Dwa smoki przysiadły za kępą obserwując otwartą bramę, gdzie żołnierze podejrzliwie sprawdzali każdego przybysza przeszukując jego bagaże, wypytując szczegółowo. Zdarzało się, że brutalnie kogoś pobili i wywlekali. Od czasu do czasu nieopodal przechodził duży patrol.
-To jak, boisz się? - zapytała Kheriana.
-Jedynie tego, że dobiegnę ostatni - odpowiedział Felsarin spoglądając na nią.
-Jak będę pierwsza, zrobię z tobą co zechcę, pamiętasz?
-Zobaczymy, czy role się nie odwrócą.
-Dawaj. Zaczynamy od bramy.
    Ruszyli spokojnie przed siebie, ku wrotom miasta. Gdy byli już blisko, strażnicy w nieco pobrudzonych zbrojach podnieśli głowę. Stanęli jak wryci. Unieśli włócznie do góry. Kheriana z Felsarinem zatrzymali się przed nimi. W oczach strażników błysnęło przerażenie.
-Co wy tacy sztywni? - zapytał Felsarin - nie widziałeś nigdy smoka?
    Zabrzmiał dzwon bijący na alarm. Powalili dwoje strażników i puścili się pędem szeroką ulicą między niskimi domami. Momentalnie zapanowało zamieszanie, ludzie w panice zaczęli uciekać. Po chwili w całym mieście bił alarm wzywający wojsko do obrony. Felsarin biegł ile sił w nogach próbując wyprzedzić młodszą os siebie Kherianę. Smoczyca popatrzała za siebie, wpadła w stragan z owocami. Na ulicę poleciały drzazgi, deski oraz masę jabłek i pomarańczy. Przeturlała się zostając w tyle. Domy były coraz wyższe, a ludzi coraz więcej, za nimi biegli łowcy, pieszo i konno posyłając w ich kierunku strzały. Z pobocznych liczek wychodzili żołnierze dołączając do pościgu. Czarny smok skoczył na wóz przewracając go, wokoło zamieszanie przeszło w panikę. Popędził czując za sobą Kherianę. Biegli wprost na grupę zakonników w brązowych szatach.
   W ostatniej chwili zwrócili uwagę na całą bieganinę i rzucili się na boki. Przemknął między nimi potrącając przy okazji jakiegoś starca. Przekleństwa otoczenia były nieodłącznym elementem zabawy. Przed nimi było rozwidlenie, Felsarin wybrał prawą ulicę, a Kheriana lewą. Goniło ich coraz więcej łowców wściekle wrzeszczących jak opętani. Przed sobą ujrzał inny patrol. Wszyscy ustawili się w szeregu unosząc broń i tarcze. Skorzystał z balkonów na piętrach budowli i przeskoczył blokadę. Zobaczył u swojego boku pędzącego konia, na grzbiecie zwierzęcia siedział z wyrazem złości wysoki mężczyzna w cięższej niż wszyscy zbroi. W dłoni trzymał oszczep celując nim w szyję smoka. Felsarin odepchnął bokiem od siebie wierzchowca i koń wpadł w stos skrzyń gubiąc przy okazji swojego jeźdźca.
    Gdzieś tam na końcu ulicy było centrum. Już wybiegali na brukowany plac strażnicy gotowi do ataku. Z daleka ujrzał, jak tworzą zwarty szyk. W jednej chwili coś na niego skoczyło. Zrzucił z siebie młodzieńca próbującego wbić mu nóż w gardło. Wbiegając do centrum zobaczył, jak Kheriana skręca w jakąś uliczkę, on postanowił pruć przed siebie, prosto na straż. Wybił się mocno w powietrze przeskakując nad ich głowami, poczuł silne dźgnięcie w brzuch i po nogach, upadł boleśnie na bruk. Nie zważając na ból, wstał prędko na nogi unikając sieci, strzały przekłuwały łuski na jego grzbiecie, kaleczyły skrzydła. Na środku placu stał posąg króla. Ominął go, dookoła siebie było pełno żądnych krwi ludzi, przebiegał nad ławkami zmuszając mieszkańców miasta do zejścia mu z drogi. Drogę wychodzącą z centrum na przeciwko zablokowały już hordy uzbrojonych po zęby łowców, wytoczyli trebusze. Postanowił znaleźć ujście w jednej z mniejszych ulic, rozgromił paru jeźdźców i wbiegł w małą przecznicę, biegnącą równolegle do murów dziedzińca zamku, wpadł prosto w strzegącą ulicę hordę straży. Uderzył z impetem w ludzi i przewrócił się, natychmiast go otoczyli. Rzucili na smoka sieć dźgając go włóczniami. Unieruchomili go, kalecząc całe jego ciało.
    Ryknął przerażony próbując uciec, na marne. Szybko założyli szalejącemu na ziemi Felsarinowi kajdany na nogi i skuli paszczę. Nagle wszyscy odskoczyli od niego, zapadła cisza. Nad nim stanął władca imperium. Wysoki, władczej postawy, z krótkich, jasnobrązowych włosach i płonących, piwnych oczach mężczyzna przywdziany w czarno-bordowe, królewskie szaty. U boku nosił szablę. Poważną mieszaniną nienawiści i uciechy wzrokiem ogarnął skutego smoka.
-Znowu się spotykamy - powiedział nieczułym głosem. Smok fuknął przez zaciśnięty więzami pysk - zabierzcie go do jakieś celi. Chcę zobaczyć potem, jak ścinają mu łeb.
  
***

    Skrępowany, wyziębiony i drażniony głodem smok leżał w ciemnej, zimnej celi. Za grubymi kratami płonęła słabo pochodnia, loch był surowy, czasami echo niosło po całym korytarzu jęki. Zakrwawiony Felsarin oddychał ciężko czując ból w związanych łapach. Mógł tylko leżeć i patrzeć w ciemną ścianę. Szargał nim szok, jakiemu został poddany. Dręczyła go myśl, że zostanie najzwyczajniej skazany na śmierć, na egzekucję ku uciesze ludzi. Nie było to wcale pocieszające, lecz przygnębiające. Była to dla niego haniebna śmierć.
    Przez loch przeszedł zgrzyt. Przed jego celą pojawił się niespodziewanie Valthan w eskorcie gwardii.
-Rozewrzyjcie mu pysk - nakazał. Jeden z żołnierzy otworzył pospiesznie celę i przeciął nożem linę na jego paszczy kalecząc przy okazji smokowi wargę.
-Uważaj z tym nożem, debilu - warknął Felsarin czując smak własnej krwi. Strażnik szybko wyszedł zamykając za sobą kratę. Król przykucnął patrząc mu prosto w oczy. Smok podniósł głowę.
-Z reguły - powiedział władca spokojnym tonem - kazałbym zarżnąć cię na miejscu albo rozerwać. Ale jako iż dzięki tobie moja córka wciąż żyje, postanowiłem dać ci... nieco lepszą śmierć. Mniej bestialską. Mam nadzieję, że docenisz moje dobro.
-Dobro? - zapytał - człowieku, ty mordujesz każdego, kto choć trochę przejawia w sobie umiejętność korzystania z magii albo odbiega wyglądem od zwykłego człowieka.
-Nie - zaprzeczył surowym tonem opierając się o metalową bramę - ja ich nie zabijam, robią to moi ludzie. Powiedz mi, smoku, czy takie zwierzęta jak wy, nie powinny być trzymane z dala od ludzi? Czy każdy, kto włada jakimiś mocami nie jest w stanie z łatwością zapanować nad innymi? Czy nie stanowią zagrożenia?
-Nie jestem zwierzęciem - odparł agresywnie Felsarin.
-Jesteś. Popatrz na siebie, jesz surowe mięso, chodzisz na czterech nogach, śpisz po jaskiniach. Jesteś zwierzakiem, niebezpiecznym, zasługujecie na śmierć. Wparowałeś sobie do miasta, od tak nie wiadomo po co i skąd, mogę nawet podsunąć stwierdzenie, że zaatakowałeś moje miasto. Nigdy nie miałem okazji rozmawiać z takim potworem jak ty, a wiem, co potrafisz zrobić. Zupełnie jakbym schwytał samego władcę.
-Kiedyś upadniesz - rzekł smok - zabije cię twoja własna ambicja, nigdy nie wygrasz.
-Mam jeszcze jedno pytanie - Valthan wstał prostując się - skoro możesz ziać ogniem, to czemu mnie teraz nie zabiłeś?


 ***

    Jego głowę wypełniał szum, krzyki, buczenie... lekko osłabionego smoka targano łańcuchami prosto na dziedziniec, gdzie najwyraźniej regularnie odbywano kary śmierci. Popatrzał groźnym wzrokiem na zamaskowanego, zakapturzonego kata dzierżącego w dłoni olbrzymi topór. Widział tylko jego oczy, bezlitosne. Spojrzał teraz na tłum ludzi zwołanych tego szarego popołudnia by obejrzeli egzekucję. Na podwyższeniu, niedaleko na krześle siedział sam władca Wolsedore, bacznie obserwujący smoka. Popchnęli Felsarina i kazali mu położyć się na zakrwawionym, kamiennym łożu przykuwając mu łeb do wystającego płotka. W tej chwili Valthan wstał i zapadła cisza. Podszedł powolnych krokiem do krawędzi i rozłożył ręce.
-Ludu Wolsedore - rzekł mocnym głosem - przed wami staje dowód okrucieństwa jakie przychodzi na świat każdego roku. Takie potwory wprowadzają wśród poczciwych i prawych ludzi strach. Wczoraj bestia wpadła w nasze sidła, i dziś pokażemy, że nie jesteśmy słabi. Niech jego łeb będzie ostrogą dla każdej kreatury, która będzie chciała wtargnąć do naszego miasta.
    W tej chwili drewnianą konstrukcją całej "sceny" wstrząsnęło silne uderzenie. Tuż za Valthanem wylądowała z impetem wściekła Kheriana. Trzymetrowa smoczyca chwyciła w swoje łapy króla odciągając go nieco w tył.
-A teraz ja przemówię - warknęła ogarniając każdego wzrokiem - grzecznie i spokojnie uwolnicie Felsarina. W przeciwnym wypadku ten koleś zginie na waszych oczach.
    Zapadła cisza i bezruch. Powoli jeden ze strażników podszedł do czarnego smoka i zaczął rozbijać kajdany. Nikt nie kwapił się, by podejść bliżej.
-Teraz sobie polecimy - stwierdziła nadal trzymając zaniepokojonego króla w łapach - i odstawimy cię niedaleko, nie próbuj nawet się wyrywać.
    Dała znak Felsarinowi by leciał pierwszy, rozwinął skrzydła i jeszcze zrzucając kata z nóg, odleciał prędko nie wierząc w to, co właśnie zrobili. Kheriana leciała tuż za nim. Nad miastem, niosły się krzyki zabranego jako zakładnika Valthana.
-Weź się zamknij bo cię puszczę - warknęła smoczyca. Wylądowali poza miastem, wypuściła Valthana ze swojego uścisku. Mężczyzna zrobił parę kroków w tył.
-Jeszcze mi za to zapłacisz - rzekł wściekły.
-Boli cię, że dwa gady zrobiły cię w konia? - zapytał Felsarin podchodząc bliżej.
-Teraz pewnie mnie zabijesz.
-Nie - odpowiedział lekko rozbawiony smok - nie zabiję, bo nie jestem takim potworem ja ty. Chyba, że chcesz ze mną walczyć.
-Zostawmy go - powiedziała Kheriana - nie jest tego wart.
    Smoczyca odciągnęła go przytykając swój nos do jego nosa
-Byłam pierwsza...

2 komentarze:

  1. Ogółem dobrze się czytało, a rozdział jest bardzo dobry, czasem tylko użyty język jest zbyt współczesny, ale raczej uwag nie posiadam. Chętnie przeczytam jeszcze jakąś historię z udziałem Twoich smoków.

    OdpowiedzUsuń
  2. Współczesny, fakt, ale na tym polega moja "twórczość", łączę różne rzeczy ze sobą.

    OdpowiedzUsuń