Layout by Raion

27 maj 2014

Felsarin - "Zwycięzca bierze wszystko"

Jak wiele żyć stracono?
Ile marzeń odeszło w pył?
Złamane obietnice,
Oni już nie wrócą do domu.
~Sabaton - "Cliffs of Gallipoli"

   Wezwali mnie, przyleciał smok wysłany na patrol. Potwierdził nasze obawy: przybywali. Zarówno jak zostaliśmy ostrzeżeni, tak gotowi na wszystko tylko czekaliśmy, na zwycięstwo lub śmierć. Nikt nie wiedział, jak liczny może być wróg, mogła ich być setka, tysiąc lub tysiące. Jedno wiedziałem: żaden z nas nie padnie przed nimi, żaden z nas się nie ukorzy, wolimy umrzeć, wolimy walczyć. Dostałem zbroję, mając wybór między ciężką a lżejszą, wybrałem lżejszą. Nie lubię, gdy coś krępuje moje ruchy. Przywdziewając ją czułem groźbę. Blask srebrno-złotego pancerza wyróżniał mnie znacznie spośród reszty, nie bez powodu. W stan alarmu odprowadziliśmy rodziny z dala od Doliny. Postawiłem sprawę  jasno: udział w walce brano dobrowolnie. Nie zmuszałem, nie nakazywałem, jednak jeśli chodzi o honor naszej rasy, wielu chciało zawalczyć i pokazać, że smoki nie są tchórzami.
   Pożegnałem rodzinę, Kheriana bardzo chciała ze mną iść, lecz mając na wodzy pamięć zaleciłem jej zostać i czekać. Czy się boję? Owszem, strach jest czymś, co napędza nas do działania. Obawa przed śmiercią to naturalna rzecz. Jeśli mam umrzeć, to przynajmniej dla nas wszystkich, jeśli przeżyję, wrócę do rodziny i pokażę, że stary też może czegoś dokonać. Jeszcze nigdy świadomość umierania nie była tak bliska, nigdy, przenigdy.
   Gdy wyruszaliśmy, Kheriana ze łzami w oczach ostatni raz wypuściła mnie z objęć żegnając "wróć do mnie". Doskonale ją rozumiałem, nie chciałem jej stracić tak samo jak ona mnie, lecz klamka zapadła. Było nas ponad trzystu, trzysta dorosłych smoków podzieliło się na trzy oddziały, setka z nas razem ze mną poleciała na przód, na pierwszą linię. Reszta miała czekać w górach. Mieliśmy stworzyć pole walki między górami tak, by wróg został bez wyjścia. 
   Czekałem, poukrywani siedzieliśmy między dwoma najbardziej wysuniętymi na zachód górami, zwanymi Stalową Bramą. Była to najlepsza i chyba jedyna droga do gór, to tutaj rzeka Rhar płynęła w głąb krainy, po równinach. W napięciu, czując ścisk w brzuchu, staliśmy jak posągi pragnąc, by ta cisza w końcu przestała nas dręczyć. Tak bardzo chciałem, by już się zaczęło, nienawidzę czekać.
   Widzieliśmy ich, było ich więcej, dużo więcej. To zadziwiające, jak jedna rozbita rasa może zniknąć na wiele lat i powrócić potęgą. Ale my mieliśmy coś więcej. Kiedy dzieliła nas przysłowiowa ziemia niczyja, odrębny pasek terenu szeroki na dwieście metrów, z masy sierściuchów wyszło troje gryfów. Jeden znacznie większy, o złotym umaszczeniu, o dumnej postawie, jak symbol wolności i honoru na sztandarze. Zrozumiałem ten znak. Wybrałem dwoje towarzyszy, Norkad oraz Sorpen, wystąpiliśmy przeciwko. 
   Trzy uzbrojone smoki przeciw trzem mniejszym gryfom. Bastar, tak na imię miał przywódca wroga, zaproponował mi walkę jeden na jednego, pojedynek. Wiedziałem, że młodszy gryf czuł się na siłach przeciwko staremu smokowi. Postawił warunek: zwycięzca bierze wszystko. Przystałem na propozycję, skoro mogę rozstrzygnąć całą bitwę bez ofiar, wolę tak właśnie zrobić. Spoczywała na mnie jedynie odpowiedzialność. Musiałem oddać swoją zbroję. Moi towarzysze jakąś ją ściągnęli.
   Bastar to zwinny i silny przeciwnik, jednak nie tak doświadczony jak ja. Pomyślałem: warto przystąpić do obrony i najpierw sprawdzić technikę walki przeciwnika, jak szybko się męczy. Po pierwszej ranie jaką mi zadał, zmieniłem taktykę na atak, ten potwór w moim ciele już otworzył oczy, już wstawał i przejmował nade mną kontrolę, już kazał zapomnieć o sobie, kierował tylko żądzą krwi. Tłukłem go, robił unik i przeprowadzał kontra atak, widziałem już tylko jego, nie mogłem go dobrze dosięgnąć, aż wpadłem w nieukrywany szał. Uleciał ogień, moje gardło rozdarł ryk, ta chwila oszołomienia pozwoliła na powalenie gryfa, na rozbiciu jego żeber ogonem, pokaleczenia szponami ciała, aż stanąłem nad nim. Leżący pode mną nie był wcale wściekły. Wycharczałem do niego:
-Nie zabiję cię, choć bardzo tego chcę, od śmierci gorsze jest tylko życie w hańbie, świadomość zawiedzenia wszystkich, swojej słabości. 
   Czułem jednak napływające uczucie senności, coś powoli paraliżowało moje nogi, skrzydła. Wypuściłem Bastara, ogarniał mnie ból, drętwienie, zawroty głowy, wszystko w oddali zaczęło tracić swoją ostrość. Nogi zwyczajnie odmówiły mi posłuszeństwa, i tak w pozycji pół leżącej, spojrzałem na niego nie wiedząc, co się ze mną dzieje.
-Zwycięzca bierze wszystko - usłyszałem - przegrany ginie, a ty właśnie umierasz, Felsarinie.
   Jak przez mgłę, widziałem zanikający świat, opadłem na ziemię, owładnęła mną senność, w ostatnich sekundach usłyszałem tylko głos Norkada:
-Trucizna.
   Nie chcę umierać...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz