Layout by Raion

10 lip 2014

Trevor - "Szczęk metalu"

Słyszę głos, lecz nie chcę go słuchać.
Zwiąż mnie i powiedz, że będzie dobrze.
~Disturbed - "Voices".


-To chyba tutaj - powiedziała Artezja drapiąc się łapą po szyi.
-Drugiego takiego miejsca nie ma, więc raczej tak.
   Stali przed szerokim, półokrągłym wejściem do tunelu. Połamane kraty na szczęście były otwarte, sprytnie ukryte w zaroślach miejsce miało być jedną z pierwszych kryjówek Zakonu, Trevor razem z Artezją przybyli do tego zapomnianego miejsca szukając odpowiedzi, wskazówek. Nieco poszarpany Trevor strzepał ze skórzanej kurtki liście i zdjął kaptur. Poszperał trochę w połatanej torbie i wyciągnął małą pochodnię, smoczyca pomogła mu ją podpalić i oboje weszli do tunelu.
   Ciemny, chłodny, głuchy, napawał niepokojem. Poszedł pierwszy ostrożnie stąpając po brukowanym podłożu. Po kilkunastu metrach natknęli się na ludzki szkielet przebity wystającymi z ziemi ostrzami. Przykucnął i przetarł kawałek podłogi dłonią. Zauważył metalową płytę z rowkami.
-Pułapki - stwierdził - a myślałem, że chociaż raz nic nie zagrozi mojemu życiu. Idziemy dalej, uważaj.
   Tym razem ostrożniej i już ze strachem poszli wgłąb przerażającego tunelu.
-Jak to działa? - zapytała Artezja.
-Kiedy ktoś wchodzi na kładkę, odbezpiecza taki mały cygielek i puszczają sprężyny wyrzucające ostrza do góry, proste a zarazem skomplikowane... o matko...
   Pod ścianą leżał widocznie niedawno zabity, młody smok, miał wyblakłe i przeżarte łuski, napiętą na żebrach skórę i zapadnięty brzuch, dookoła było pełno zaschniętej krwi. Smród rozkładu zakręcił mu w głowie, kolejna ofiara...
-Nie chciałabym tak zginąć - mruknęła smoczyca.
-To patrz pod nogi.
-W razie czego dobij mnie, nie chcę cierpieć.
   Sukcesywnie pokonywali drogę, minęli parę zdradzieckich miejsc i w końcu dotarli do końca, do zamkniętej, starej kraty. Szarpnął bramą sprawdzając jej wytrzymałość, najwyraźniej nie była solidnie wykonana. Artezja zdzieliła ogonem w metalowe pręty, huk poniósł się echem. Drugi, trzeci i czwarty raz, aż zardzewiałe zawiasy pękły. Z jeszcze większym hałasem całość runęła. Wkroczyli do obszernego, niskiego pomieszczenia mając za przewodnika tylko pochodnię. Znaleźli zniszczone pułki, połamane dechy, kilka powyginanych mieczy, roztrzaskane skrzynie. Jedyną drogą okazały się schody na dół.
-Mam tylko nadzieję, że nie ma tutaj żadnego potwora - rzekł z przekonaniem w głosie. W tej chwili dobiegło ich echo ponurego jęku.
-No i wygadałeś.
-Też to słyszałaś?
-Może lepiej wracajmy.
-Zobaczmy tylko co tu jest i wychodzimy.
   Zeszli po schodach, czuł za sobą oddech Artezji, stukot pazurów lekko drażnił jego napięte nerwy. Na samym dole poczuli dziwny zapach, jakby swąd siarki zmieszany z mokrą ziemią. Gotowy to ewentualnego ataku, przełożył pochodnię do lewej ręki, a prawą chwycił miecz, zagłębiali się w głuchy korytarz, po bokach mijali wyważone drzwi. Trevor zaglądał do pomieszczeń, były jednak puste. Dotarli do rozwidlenia.
-Co teraz? - zapytał.
-A ty myślisz, że ja widzę w ciemnościach? Na zewnątrz jeszcze coś widzę, ale tutaj kompletnie nic. Idziemy w prawo.
  Skręcili w prawy korytarz, szli powoli czujnie wbijając wzrok w ciemność przez sobą, w prawdzie nie miało to sensu, ponieważ ich pole widzenia wyznaczała pochodnia, a dokładniej mieli tylko orientację, gdzie jest podłoga i ściany.
-Mokro tu jest - stwierdziła Artezja.
-Mówiłem, by potrzeby załatwiać przed wejściem
-To nie ja.
   Faktycznie, posadzkę zalewała woda.
-Jeśli korytarz schodzi dalej w dół, to na pewno jest zalany, a wtedy nie ma po co tam iść.
   Miał rację, poziom wody był coraz większy co sugerowało, iż cały tunel powoli opadał. Zawrócili by obejrzeć drugą drogę. Im dalej szli, tym dziwniej się czuł. Nagle usłyszał jęk a następnie szczęk metalu. Stanęli jak wryci.
-Cokolwiek tam jest, nie chcę tego oglądać - warknęła Artezja, chwyciła go za kurtkę na plecach.
-Może nie jest wcale złe?
-Tak, z pewnością - powiedziała z ironią - w starej twierdzy należącej kiedyś do grupy sekty czczącej diabła...
   Kolejny przerażający dźwięk przebił echem przestrzeń.
-Daj spokój - Trevor zniecierpliwił się - popatrz jaka ty wielka jesteś, nic ci krzywdy nie zrobi. Nie pękaj.
-Do zabawy w bieganie po takich miejscach mogłeś namówić kogoś innego.
-Idę dalej, jak nie chcesz to tutaj zostań.
-Nie będę tkwić w ciemnościach.
   Niezdecydowanie, smoczyca poszła w jego ślady, Na końcu znaleźli wysokie, zgniłe, drewniane drzwi. Lekko uchylone. Stamtąd dobiegały dźwięki.
-Błagam cię, nie rób tego - szepnęła Artezja. Zaciekawiony Trevor ostrożnie pchnął skrzypiącą bramę.
W tej chwili gdzieś z naprzeciwka dobiegł ich krzyk.
-Tutaj też jest woda? - zapytał trochę przestraszony. Artezja nie odpowiedziała - żyjesz?
Odwrócił się, biała smoczyca stała parę kroków za nim z podkulonym ogonem. Przed nim coś dzwoniło i wrzeszczało jak torturowane. Zaczął iść w kierunku odgłosów. Czując mocne bicie serca, w krąg światła wpadła jakaś blada, wychudzona i wynędzniała postać. Na jego widok zamilkła. Ręce miał skute łańcuchami do ściany, całe ciało w bliznach oraz ranach. Oczy niemalże ślepe, mógł przypominać szkielet gdyby nie fakt, że jeszcze oddychał. Prawie łysy.
-Odejdź, daj mi już spokój, zabijcie mnie... - jęknął przeraźliwie - nic wam już nie mogę dać...
-Do kogo mówisz? - spytał Trevor podchodząc bliżej.
-Kim jesteś?
-Człowiekiem.
-Uciekajcie stąd...
-Co?
-Oni tu są, demony... gdy dowiedzą się o was...
-Jak tutaj trafiłeś? - wtrąciła Artezja stając tuż za Trevorem.
-Szukałem schronienia przez burzą, znalazłem to miejsce i postanowiłem dla zabicia czasu sprawdzić je głębiej... oni już tu byli... uciekajcie póki nie wiedzą...
-Powiedz, co tu się dzieje?
-Oni chwytają ludzi, najpierw przeprowadzają jakiś dziwny rytuał a potem bezlitośnie torturują, uciekajcie...
-Przeszedłeś przez pułapki?
-Rozbroiłem je, byłem złodziejem, dla mnie to nie był problem...
   Usłyszeli jakieś wycie, dziwne głosy w nieznanym języku. Dobiegały z ciemności, coraz bliżej.
-Idą tutaj - wydyszał człowiek - zabij mnie, panie, i wynoście się stąd, z nimi nie można walczyć.
-On mówi prawdę - warknęła Artezja - chodźmy już.
   Trevor chcąc czy nie chcąc, przystawił ostrze miecza do wątłej piersi więźnia i pchnął. Popłynęła krew i człowiek opadł bezwładnie na kajdanach. Zamieszanie było coraz bliżej, w końcu smoczyca podniosła go i zaczęła nieść w kierunku wyjścia.
-Dobra, sam umiem iść...
   Puścili się biegiem, za drzwiami stracił równowagę w kałuży i upadł boleśnie na plecy, usłyszał trzask drewna. Jego nozdrzy dobiegł ostry, odpychający zapach. Artezja pomogła mu wstać i pobiegli prawie na oślep przed siebie zostawiając za sobą głosy. Niedługo potem już wchodzili po schodach i dalej  przez zrujnowany hol. W końcu przebiegli tunel zapominając o pułapkach aż wypadli na zewnątrz. Trevor padł na ziemię dysząc.
-I po co ci to było? - zapytała smoczyca spoglądając za siebie.
-Coś tam jest - powiedział łapiąc oddech. Zamknął oczy, światło dzienne raziło go do bólu. Czuł od siebie dziwny smród - co to było, do cholery? Co tak śmierdzi?
   Przypomniał sobie sytuację przed wejściem do lochu z więźniem.
-Bez jaj - wyszeptał - naprawdę ty?
-Zapomnij - smoczyca wycofała się.
   Trevor wstał równo na nogi, zdjął z siebie kurtkę, czuć było od niego moczem.
-Jestem cały w szczynach! - krzyknął oburzony - to obrzydliwe!


1 komentarz:

  1. Haha. Dobry wpis. Końcówka -> najlepsza :D Lubię Trevora ;D

    OdpowiedzUsuń