Layout by Raion

16 paź 2014

Sepris - "Jak gołąb"

Teraz wydaje się jakbym odpływał.
To odciąża mój umysł, opuszczam tą agonię.
~Night Mistress - "Escape"



-Seprisie - obudził go czyiś dotyk. Smok leniwie otworzył oczy. Był wczesny świt, słońce dopiero co wychylało swe promienie nad linią horyzontu. Obok siebie dostrzegł Alberta 
-Znalazłem to, będzie idealne.
-Jak działa? - zapytał sennie.
-W mniejszych ilościach i stężeniu pobudza, ale w większych prawie zatrzymuje serce na jakiś czas. Człowieka trzyma parę godzin, ale tobie wystarczy dotrwać do końca igrzysk i wyludnienia areny. Dalej będziesz zdany tylko na siebie. Musisz być wiarygodny, weźmiesz jeszcze to...
   W mroku pokazał mu drugi flakonik.
-...Dzięki temu przynajmniej nie wykrwawisz się na śmierć.
-Naprawdę ci zależy - stwierdził Sepris.
-Postawiłem siedem tysięcy dukatów, nigdy nie widziałem na oczy takiej ilości złota, więc lepiej abyś wyglądał na trupa.

***

   Gorące myśli i stres nie dawały mu spokoju. Czekając pod burzliwą areną czuł na sobie podejrzliwe i naciskające spojrzenie Fergona. Tylko on mógł mu przeszkodzić, tylko ten wredny, uparty gad wiedział o jego planach. Po zwycięskim powrocie Lapisa, przyszła kolej na Seprisa. Po kryjomu Fergon przejechał sobie pazurem po gardle dając mu do zrozumienia, że tak łatwo nie pozwoli mu uciec. Odwrócił od niego wzrok i słysząc zapowiedź, czarny smok wyszedł na pokrwawione pole walki. Powoli zbliżał się na środek. Zaczął powoli miewać obawy. Jednocześnie tyle rzeczy mogło pójść zupełnie nie po myśli. Z przeciwnej strony zmierzał w jego stronę znacznie większy, złoty gad. Nieprzyjemnie poraniony, zatwardziały, wściekły wbił w niego bezlitosne spojrzenie.
-Wyglądasz jak ofiara zbiorowego gwałtu - przywitał się Sepris. Celowo chciał go podrażnić. Przeciwnik warknął ostrzegawczo.
-Dla ciebie już nie ma nadziei - odpowiedział Gert pokazując żółte kły.
-Pewnie tak stwierdziła twoja matka gdy przyszedłeś na świat.
   Gert natarł na niego, podskoczył chcąc uderzyć Seprisa zakończoną stalowymi szponami łapą. Czarny smok w ostatniej chwili cofnął się, w efekcie napastnik tylko zadrapał mu nos. Przeprowadził kontratak i rozdarł mu lewy policzek. Powietrze wypełnił wściekły ryk. Już od jakiegoś czasu Sepris czuł narastającą słabość bo zażytym środku od Alberta. Nie myśląc wiele uderzył ogonem w bok Gerta i skoczył na niego zataczając złotołuskiego gada na ziemię. Niespodziewanie Gert przewrócił się płynnie po ziemi i wypchnął go z siebie. Wstali równocześnie. Ponownie smok zaszarżował na Seprisa zawierając go w bezlitosnym uścisku. Sepris próbował wytrzymać nacisk, w pewnej chwili poczuł nagły spadek sił i Gert przejął nad nim kontrolę. Puścił go a następnie błyskawicznym uderzeniem rozciął mu głęboko pierś.
   Oszołomiony i zszokowany młodszy smok padł na bok. Ogarnął go kujący, paraliżujący ból w sercu, nie mógł złapać oddechu. W jednej sekundzie wszystko zniknęło.
   Świadomość powoli wracała w ciszy i spokoju. Kolejne zmysły włączały swoje funkcje. Czuł zapach krwi, wilgoci, pleśni, grzybów. Otworzył ostrożnie jedno oko. Kiedy wróciła mu ostrość wzroku dostrzegł, że leży w ciemnej piwnicy rozświetlonej tylko jedną, dogasającą pochodnią. Tuż obok niego spoczywała na brzuchu zielona smoczyca z paskudnie rozciętym gardłem. Szeroko otwarte oczy spoglądały pusto w przeciwległą ścianę. Oderwał od niej wzrok. Z ulgą ujrzał uchyloną bramę prowadzącą na arenę. Najwyraźniej nikt nie dbał o zamknięcie lochu.  Nie spostrzegł innego wyjścia. Głośny, metaliczny trzask odwrócił jego uwagę. Hałas dobiegał z drugiego pomieszczenia. Umazana krwią ścieżka po ciągniętych przez loch ofiarach prowadziła wprost do owego pokoju. Ostrożnie wstał na nagi. Cztery rany na piersi Seprisa były zakrzepnięte. Usiłując nie doprowadzić do pęknięcia cienkich strupów, podszedł do przejścia i jednym okiem zerknął do środka.
   Jego oczom padł obrzydliwy widok obdzieranego ze skóry pomarańczowego smoka. Dwoje strażników stało tyłem do wyjścia prowadząc ze sobą ożywiony dialog. Z niskiego stołu zwisały różnego kształtu noże. Przypominało to scenę z horroru, krew pokrywała niemal całą posadzkę, także ściany nosiły na sobie jej ślady. Nie chcąc ingerować wycofał się i szybko przeszedł przez niską szparę między stalową kratą a skrajem kamiennego podłoża. Cisza na arenie wydała mu przez moment wrażenie bycia w świątyni służącej do składania żywych ofiar Przekroczył ją i wskoczył na ścianę chwytając przednimi łapami za murek. Wszedł na widownię. Obrócił głowę chcąc zobaczyć jak wygląda pole walki z tej pozycji. Był to znacznie przyjemniejszy widok niż z lochów. Powędrował kamiennymi schodami do góry, między zimnymi, twardymi, zaplutymi ławkami. Na szczycie za ostatnim rzędem znalazł wyjście. W ciemnej klatce schodowej jedynym źródłem światła były okienne szpary w zewnętrznej ścianie. Gdyby Sepris był odrobinę szerszy, utknąłby w przejściu. Ostrożnie postawił nogę na najwyższym stopniu, bardzo powoli i bezszelestnie schodził oniemiały na dół. Tam wyjrzał ostrożnie spod łukowatej bramy. Jego oczom padła granitowa, kostkowa droga prowadząca do ogromnego miasta otoczonego złocistymi niczym plażowe słońce polami. Nieopodal trawę skubał zdrowo odżywiony, biały koń.
   Wstrzymując oddech zrobił pierwszy krok. Poczuł ogarniające go potężne szczęście. Serce zabiło mu mocniej jak radosny gołąb chwilę przed wypuszczeniem z klatki.
-Ani kroku dalej - usłyszał za sobą agresywny głos. W mgnieniu oka jego euforia wygasła niczym zapałka na wietrze. Z ukrycia wyszedł Albert, lecz nie ten sam posępny człowiek tylko odmieniony, odprężony i jakby młodszy. Zrezygnował ze starego, połatanego płaszcza, widocznie bogactwo w tak krótkim czasie zdążyło ubrać go jak szlachcica, w magnacką, bordowo-pomarańczoną marynarkę wraz ze spodniami, zaszywane złotem buty i elegancki kapelusz z orlim piórem. Uśmiechnął się do smoka.
-Nie musisz mi mówić, że wszystko poszło zgodnie z planem, widać to - stwierdził Sepris zmierzając mężczyznę wzrokiem.
-Dostałem obiecaną nagrodę - oznajmił mu z wyższością w głowie - jeszcze tego samego dnia odszedłem z dworu Lorensa.
-Pewnie jesteś szczęśliwy... Radzę ci odejść z miasta nim strażnicy zorientują się, że coś poszło nie tak.
-I co teraz zrobisz? - zapytał go Albert.
-Wrócę do domu, odpocznę a następnie znajdę resztę swojej rodziny. Byle z dala od tego parszywego miejsca.
-Wyruszam na wschód, popłynę statkiem prawdopodobnie w twoje strony. Może czeka mnie tam lepsze życie. Nie chcesz iść ze mną?
-Bezpieczniej będzie dla mnie stąd odlecieć.
-Musisz uważać, wciąż ktoś może cię złapać. Fergon ostrzegł Harisa, istnieje duże prawdopodobieństwo, że ten upierdliwy smok pilnuje okolicy. Bywaj.
   Albert poklepał Seprisa po ramieniu i ruszył w stronę swojego konia. Wskoczył na jego grzbiet i odjechał do miasta. Stukot kopyt jeszcze długo rozbrzmiewał w powietrzu. Odetchnął z ulgą, rozwinął skrzydła i po raz pierwszy od paru tygodni i skoczył w lot jak ten utęskniony wolnością gołąb.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz