Layout by Raion

10 paź 2014

Sepris - "Alchemia"

Bo przyjdzie dzień, wiem, to będzie niedługo,
Zamierzam udowodnić światu, że do niego należę.
~Slash - "Iris of the Storm"



   Świadomy zagrożenia postanowił snuć swoje plany. Miał tylko nadzieję, że nikt poza Fergonem nic o tym nie wiedział. Nieustannie gryzło go przeczucie, obawa, wszystko wyglądało i brzmiało prosto, ale bez całkowitej pewności nie miał ochoty ryzykować. Potrzebował czasu, a tego mu nie brakowało. Wkrótce znowu wyszedł na arenę, tym razem już bez cienia przygnębienia, robił to po to, by móc zajrzeć w miejsce, gdzie zaciągają trupy - do osobnego lochu. Ku zgrozie zauważył, że strażnicy mocno upewniają się, czy  przegrany uczestnik rzeczywiście jest martwy.
   Miał na oku alchemika. Dysponował pokaźnym zestawem mikstur. Nie mógł po prostu do niego przyjść. Wiedział jedynie, że człowiek ów był dosyć chciwy na złoto z powodu niskiej płacy jaką zapewniał mu jego pan. Musiał go tylko dobrze podejść.
   Jednak ostatnie wydarzenia zasadniczo zmieniły nastawienie Fergona do Seprisa, smok był agresywny i z pozoru wiecznie wściekły, zupełnie jakby wiedział, że planuje ucieczkę i sukcesywnie się do tego zbliża.
-Nie pozwolę ci uciec - syknął do niego któregoś dnia na osobności - rozumiesz?
-Jesteś zazdrosny, bo sam na to nie wpadłeś? - zapytał chytrze czarny smok - po prostu to zaakceptuj.
-Naprawdę szkoda by było, gdybym przypadkiem powiedział o tym Harisowi...
-Sprzedasz mnie? Na początku byłem twoim bratem, a teraz jesteś gotów tak po prostu mnie wydać?
-Uważaj, bo jeszcze poczujesz bat na swojej skórze.
-Jesteś fałszywą, niegodną zaufania świnią, wiedziałeś? Lubisz być szmatą to nią bądź, ale nie pokazuj tego.
    Fergon opuścił go. Sepris odetchnął z ulgą, igrał z ogniem, ale nie chciał ukazywać słabości. Teraz musiał myśleć, w jaki sposób pozbyć się Fergona, co zrobić, by go ominąć?

***

-Leć po Alberta - warknął purpurowy smok do strażnika. Przeszli właśnie przez bramę. Paskudnie rozcięty brzuch Seprisa krwawił obficie zalewając drewniany wóz zaprzęgnięty w dwa brązowe konie. Wracali z areny. Ból towarzyszący każdemu ruchowi był niczym marsz w stronę śmierci. Sam czuł, że jest na skraju życia, słaby a jednocześnie silny wobec nieuchronnego końca zapomniał całkowicie o świecie. Została mu tylko świadomość, w głowie tylko widział przebłyski tego, co się właśnie dzieje.
-Słyszysz mnie? - dotarło do niego. Mruknął w odpowiedzi coś niewyraźnego. Chwilę potem stracił przytomność.
   Obudziło go szamotanie i szelest. Leżał niewygodnie na grzbiecie. Otworzył oczy i przez bardzo długi czas patrzał na ciemny punkt w kamiennym sklepieniu. W końcu przechylił łeb na bok. Zarejestrował trochę ciasny, zaniedbany i zagracony pokój. Kamienny, surowe ściany obstawione były gablotami i pułkami zawierającymi jakieś fioki, słoiki, butelki, książki czy inne przedmioty o oczywistym zastosowaniu. Stare, szerokie drzwi widocznie zamknięte na klucz przeplatane były metalowymi prętami, a niewielkie okienko tuż obok wpuszczało do środka wąski promień światła dziennego. Goła podłoga zbierała w sobie odłamki szkła oraz bród. Zauważył puste biurko, na przeciwko ziała dziura z paleniskiem.
   Poczuł zimno, chłód panujący w pracowni dogłębnie go przygnębiał. Leżał w kącie na jakimś cienkim, zakrwawionym kocu. Na brzuchu dostrzegł trzy zszyte zadrapania. Siłą woli, z trudem przypomniał sobie okoliczności. Prawie stracił życie, nie pamiętał imienia swojego przeciwnika, przynajmniej wygrał, ledwo. 
   Tracąc poczucie czasu, wstał ostrożnie i zaczął oglądać zalegające gdzieniegdzie kurzem fiolki, aż usłyszał szczęk zamka i otwieranie drzwi. Ostre światło z zewnątrz ukazało kontury średniego wzrostu, nieco opasłej postury człowieka. Wszedł do środka. Wiekowo blisko pięćdziesięciu lat, łysiejący Albert spojrzał na stojącego pośrodku pracowni smoka. Okrył się szczelnie połatanym, bordowym płaszczem, przetarł brązowe oczy dłonią, przejechał po krótkim, czarnym zaroście i powiedział lekko zachrypniętym głosem:
-Skoro już wstałeś to możesz sobie iść.
   Sepris popatrzał na niego spode łba.
-To wszystko? - zapytał gad.
-Oczywiście. Teraz wynocha.
-Chciałem ci coś zaoferować, ale najwyraźniej nie interesuje cię nic poza swoim nosem.
-Co może mi dać zwykły smok? - zakpił podchodząc do biurka.
-Jeśli mi pomożesz, będziesz miał z tego zysk.
-Odejdź, powinieneś być mi wdzięczny za życie - warknął Albert wyciągnął spod stołu taboret. Usiadł na nim, oparł łokcie o blat i ukrył twarz w sękatych dłoniach.
   Sepris podszedł do niego bliżej
-Znajdziesz w swoich kolorowych miksturach coś, co skutecznie mnie uśpi na arenie a ty obstawisz wszystko co masz na moją śmierć.
-Gdybym to chciał zrobić, już dawny byłbyś martwy - Albert odsłonił jedno oko - nie pomogę ci.
-Czuję, że chcesz się stąd wyrwać, tak samo jak ja. Czemu nie chciałbyś skorzystać z takiej okazji?
-Jesteś głupi - stwierdził mężczyzna - to nie takie łatwe.
-Wymyśl coś.
-Zobaczymy - odpowiedział po chwili - Zastrzegam cię, jeśli coś nie wyjdzie, to ja nie brałem w tym udziału. A teraz idź, chcę pobyć sam.
   Opuścił Alberta. Coś podpowiadało mu, że on także nie był tu z własnej woli. Przekraczając drugie pole treningowe spojrzał w zachmurzone niebo. Wiał chłodny wiatr. Szybko dotarł go otwartej bramy i natychmiast dopadł go Fergon. Wściekły smok pociągnął go z powrotem.
-Myślisz, że nie wiem? - zapytał agresywnie trzymając go za ramię - ostrzegałem cię byś wybił to sobie z głowy.
-Jesteś jedyną przeszkodą na mojej drodze, wiesz? - Sepris odepchnął go - nie wybiję sobie tego z głowy.
-Popatrz - szkarłatny gad zaciągnął go przed furtkę pokazując mu leniwie spędzające czas smoki - każdy z nich ma tutaj jakąś historię, każdy z nich walczy o swoje, o honor, o przyszłą wolność. A ty? Chcesz być tchórzem?
-Ty nic nie rozumiesz...
-Ja? Jestem tutaj najdłużej z was wszystkich, to ty nic nie rozumiesz. Nie pozwolę ci stąd odejść, zapamiętaj to.
   I ruszył przed siebie.
-Jesteśmy tylko zabawkami - stwierdził Sepris. Fergon zatrzymał się i odwrócił łeb w jego stronę.
-Co masz na myśli?
-Nie wiesz? Jesteś tylko zabawką w oczach tych ludzi, wychodzisz na arenę być zabijać lub ginąć, to ich bawi, tu nie chodzi o twój honor ani odwagę, tu chodzi o pokaz, o rozlew krwi i brutalność. Naprawdę wziąłeś sobie do serca to kłamstwo?
   Fergon nie odpowiedział. Patrzał tylko na niego niewinnym wzrokiem. Sepris podszedł bliżej.
-Kiedy my giniemy - ciągnął dalej - nie stawiają nam pomników, zapominają bo byłeś tylko kolejną, bezimienną atrakcją wieczoru. Jak mogłeś myśleć tak płytko? Im na nas nie zależy, ci na górze wyciągają złoto za twój los. Teraz wiesz czemu chcę odejść, nie mam ochoty brać udziału w tym bestialskim przedstawieniu, nie mam ochoty być tylko kimś, kto musi mordować dla uciechy. Nie mam pojęcia co wam opowiadali, ale żyjecie w kłamstwie. Traktują nas jak śmieci, jak zwierzęta, dla nich nasze życie nie ma żadnej wartości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz