Czekając na kolejny atak,
Zostań tam, bo nie ma odwrotu.
~Iron Maiden - "The Trooper"
Zmierzch zganiał zaniepokojonych wieśniaków małej mieściny Broterdia do swych czterech ścian. Wzmożony ruch i lekko napięta atmosfera najwyraźniej była codziennością. Nieco znużony nudną podróżą do owej wsi na skraju lasu, Trevor przywiązał swego młodego kasztanka w stajni. Zaopatrzył go w siano oraz koryto z czystą wodą. Zarzucił na plecy ręcznie robiony łuk. Błyszczące, starannie wypolerowane drewno odbijało słaby płomyk lampki wiszącej u bramy. Obejrzał dokładnie kołczan ze strzałami, przygotował krótki miecz wpinając go do pasa. Ukrył swoją twarz w kapturze przywdziewając nieco mroczny wygląd.
Wyszedł z drewnianej stajenki na pustą niemal uliczkę między prymitywnymi, małymi domkami z kamienia. Tu i ówdzie trzaskały drzwi, sporo z nich miało nakreślony biały krzyż mający zabobonem odstraszyć wszelkie zło. Rozmawiając wcześniej z przypadkowym człowiekiem otrzymał informacje o buszującym po lesie wilkołaku, o włochatej bestii z piekła. Ruszył więc z pochodnią do puszczy próbując wyłapać wzrokiem śladów. Odnajdywał podrapane drzewa, kierował się przewidywaną drogą, jaką jego cel mógł podążać zostawiając w korze znaki pazurów. W pewnej chwili na liściach oraz ścieżce spostrzegł plamy krwi. Przykucnął. Ktoś, kto oberwał taką ranę musiał szybko umrzeć z wykrwawienia, albo został po prostu rozerwany. Gdzieś w trawie leżał stary, zniszczony but oraz strzępki ubrań.
Kiedy zapalał drugą pochodnię, jego uszom dobiegł szelest. Szybko upuścił płonący kij sięgając po łuk, odwrócił głowę w stronę dźwięku. To tylko dzik. Niczym niestrudzona dzika świnia szła sobie przed siebie węsząc bezustannie w poszukiwaniu jedzenia. Postanowił podążać za nią mając nadzieję zwabić potwora na zwierzę. I tak po bardzo długim czasie dzik zatrzymał się w miejscu. Z kwikiem zaczął uciekać mając w oczach przerażenie jakiego nigdy w życiu nie widział. Poczuł gwałtowne bicie serca, drżenie rąk. Sięgnął po strzałę i nałożył ją błyskawicznie na cięciwę. Uniósł łuk nie wiedząc gdzie patrzeć, i w pewnej chwili zobaczył, na drzewie siedziała dwumetrowa, olbrzymia, czarna bestia. Oczy świeciły w ciemności, niczym okno do krainy zła, jak kanał do samego Tartaru.
Wypuścił strzałę, grot ze świstem pokonał dzielący ich dystans kilkunastu metrów i utkwił warczącej, sapiącej bestii w lewej piersi. Ryk rozdarł leśny spokój wypłaszając z okolicy wszystkie ptaki, zwierzęta odleciały skrzecząc w panice. Wilkołak zeskoczył z drzewa pędząc ku niemu, szybko sięgnął po kolejną strzałę i bez celowania posłał ją w napastnika. Odrzucił łuk, wyciągnął miecz. Potwór już skoczył i w ostatniej chwili Trevor uniósł ostrze. Poczuł potężny impet uderzenia, siła rzuciła nim na ziemię, szarpał szaleńczo mieczem, ciepła krew zalewała jego ubrania. Nie słyszał nic oprócz przerażającego ryku. Z pyska leżącego na nim wilkołaka pociekła posoka, bestia padła bezwładnie.
Byle jak najprędzej, zdyszany i wystraszony Trevor zsunął z siebie zwłoki. Wstał równo na nogi, cały drżał. Do śmierci niewiele brakowało. Oparty o drzewo usiadł próbując uspokoić własne ciało. Przysunął bliżej płonącą na ziemi pochodnię. Pogratulował sobie przetrwania kolejnej wyprawy. Odwiązał z pasa butelkę i odkorkował ją. Nosił przy sobie wino. Wziął kilka głębokich łyków. Wyciął zabitej bestii kilka kłów oraz łapę stanowiącą dowód wymagany przy odbiorze nagrody.
Nad ranem szykował swojego konia do powrotu.
-Panie złoty - zaczepił go jakiś starszy mężczyzna, prawie łysy staruszek w obszarpanej szacie, lekko przygarbiony i pomarszczony wręczył mu mały woreczek - przyjmij pan tę drobną nagrodę za pomoc, bez takich ludzi jak pan, ten świat byłby ruiną.
Kilka minut później wyjeżdżał trzymając w dłoni szarą, lnianą sakiewkę. Otworzył ją ostrożnie i na otwartą dłoń wypadł czerwony kamyczek z wyrytą na nim dziwną runą. Zauważył malutką, metalową pętelkę przeznaczoną do wieszania przedmiotu na łańcuszku.
***
-Dobra robota.
Ciemny, ciepło urządzony pokój, obrazy, gruby, zielony dywan, drogie, rzeźbione meble i stare biurko dzielące Trevora oraz starszego dowódcę. Rosły, szeroki i potężny człowiek w czarnym, skórzanym ubraniu. Pod okiem miał szramę, kwadratową szczęką trzymał drewnianą fajkę. Rzucił mu na biurko złoty talon o wartości trzystu dukatów i pożegnał rzucając czujne spojrzenie brązowych oczu spod krótkiego czoła.
Jeszcze tego dnia Trevor zdobył u jubilera srebrny łańcuszek by zawiesić sobie na szyi otrzymaną runę. Spieniężył nagrodę i oddał większość skarbnikowi do depozytu. Wracając do domu trafił na targowisko, tam gęsty wir mieszkańców wciągnął go, a potrzeby i chęć wydawania złota pozbawiła go niemal stu dukatów. Gdy wreszcie zawitał w swoim kącie, przywitała go matka.
Tak, mieszkał z matką oraz młodszym o sześć lat bratem. Ciągle powtarzano mu, by znalazł sobie własny dom, jednak Trevor nie widział potrzeby wydawania dużej sumy złota na swoje cztery ściany, skoro może pomagać rodzinie, tak więc jak zwykle przywitała go drobna, lekko przy ciele kobieta o długich, blond włosach. Miała owalną, miłą, lecz inteligentną twarz, nieco długi nos, wąskie usta i niezapomniane, niebieskie oczy pod gęstymi brwiami, imię jej brzmiało: Helena.
Brat zaś, wysoki chudzielec o kościstym obliczu i surowym wyrazie z drapieżnymi oczami, Dart, był rzemieślnikiem, pracował u płatnerza na rzecz armii imperium.
Od czasu do czasu ojciec odwiedzał swoją rodzinę, nie mógł zamieszkać w mieście na stałe z czystych powodów: mógł zostać wykryty, a wtedy wszyscy poszliby pod sznur.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz