Mówią nam, że wszystko gra.
A my zgadzamy się z tym.
Jak możemy zasnąć w nocy,
Gdy wyraźnie jest coś nie tak?
~Nickelback - "When We Stand Together"
Stałe i pulsujące życie elfów szybko wpłynęło na zachowanie Trevora. Odnalazł w sobie dziwny spokój. A może po prostu bycie z dala od Wolsedore tak na niego działało? Tutaj wszystko zdawało się być niewinne, zupełnie jakby trafił gdzieś, gdzie nie istnieje nienawiść. Wbrew pozorom - musiał uważać, jak zastrzegł go Tewis, nigdzie nie jest bezpiecznie, trzeba mieć czujność i nikomu przesadnie nie ufać.
Ojciec opowiedział mu o pewnym zjawisku, o zakonie uprawiającym czarną magię. Szerzenie takowego zła było sprzeczne z prawem, podobno każdy, kto choć raz użył diabelskich czarów - sprzedawał duszę i już na wieczność miał zostać wyklęty. Starano się z tym walczyć, zniszczyć kalającą równowagę skazę. Podsunięto nawet tezę, iż zakon ten jest kolejną stroną konfliktu chcącą przejąć kontrolę. W przeciwieństwie do Valthana, oni nie zabijali, oni brali do siebie i skłaniali do służby ku czci piekieł.
Dopiero teraz zauważył, jak głupi musi być jego król. Woli być sam przeciwko wszystkim.
-Ta najbardziej cierpiąca strona - opowiadał Tewis przy herbacie - czyli każdy odmieniec, każda rasa inna niż człowiek, każde stworzenie nie będące pod władzą imperium, musi walczyć z dwoma wrogami. Byłoby lepiej, ale jesteśmy rozbici, każdy władca dba tylko o własny tyłek, Morgal widzi tylko swoje miasto, smoki są obojętne, gryfy uciekły w świat, każda inna istota żyje w swoim stadzie i nic nie robi. Jak mamy walczyć o swoje? Nikt nigdy nie wygrał wojny uciekając od niej. Z takim nastawieniem nas zniszczą.
-No to dlaczego nikt nie negocjuje z władcami? - zapytał Trevor. Prowadzili otwartą dyskusję.
-Bo każdy musiałby słuchać tego samego, wszyscy musieliby dojść do porozumienia i dopiero przejrzeć na oczy. Morgal ma takie wysokie ego, bo jest bezpieczny, leży sobie w strategicznym punkcie i tylko cieszy swoją krasnoludzką mordę. Tylko ktoś potężniejszy, ktoś, kto ma na niego wpływ może tam iść. Taki szczęśliwy, fortu bronią smoki, żyją sobie w zgodzie, niczego więcej im nie trzeba.
-Czyli aby obudzić krasnoludy trzeba najpierw wykopać latające gady, tego nikt nie zrobi. Co z tego, że część z nich mieszka tutaj, skoro trzeba osobiście zadziałać w centrum uwagi? Tam albo nas zjedzą albo nic z tego nie wyjdzie.
-Chyba - elf wpadł na pomysł - pokażemy im, co zakon z nimi robi. Przecież oni składają ofiary. Jedynym problemem jest znalezienie tego, który ruszy cały ten ospały zwierzyniec z miejsca. Wszyscy wiedzą, jak bardzo na smoki działa krzywdzenie ich rasy przez innych. Kiedy zobaczą, że są traktowani jak ofiary i poświęcani w taki sposób, to na pewno otworzą oczy.
-Zapłacić nie można, niby czemu większość łowców biega za wilkołakami z mieczem? Bo mają za to pieniądze, dla wielu z nich jest to połączenie rozrywki z dochodem, a czasem bardzo opłacalnym. No i bezpieczeństwo, posiadanie żołdaka w rodzinie jest pożyteczne, bo nikt nie podejrzewa pokrewieństwa ze złem.
-Wiesz, co to jest melanizm oraz albinizm? - zapytał zagadkowo Tewis przeciągając się. Trevor pokręcił głową - przeciwieństwa, jak ciemność i światło. Światło rozjaśnia mrok.
-Do rzeczy.
-Melanizm jest takim przypadkiem, kiedy skóra przybiera czarny kolor. Albinizm, czyli jego przeciwieństwo jest wyjątkiem, gdy mowa o kimś, kto ma białą skórę. Kiedyś odkryliśmy pewną zależność, istnieją zwierzęta dotknięte takimi przypadkami, bardzo rzadkie, ale jednak są.
-Nigdy nie słyszałem o białym smoku - domyślił się - łatwo ci mówić, ale czy przypadkiem nie zaczynasz fantazjować?
***
Następnego dnia, Tewis zabrał go ze sobą do pałacu, do wydrążonego i rozbudowanego ręcznie drzewa na środku Alsterdartii. Wprowadził go przez otwarty otwór i dalej poszli po delikatnych, kręconych schodach. Wewnątrz panowała głucha cisza, Trevor oglądał z zaciekawieniem zabezpieczone przez zniszczeniem jasne, idealnie wypolerowane drewno. Parę pięter wyżej na kładkę, przy barierkach stały różnorodne postacie prowadzące dyskusje. Stąd był niemały widok na miasto, dopiero teraz zauważył, jak ulice oraz budynki układają się w kręgi. Ojciec poprowadził go przez jeden z kilku mostów, ten prowadził do ukrytych w gęstych gałęziach gniazd. Zaciekawiony spojrzał w dół, byli kilkadziesiąt metrów nad dachami. Poczuł gęsią skórkę i lęk przez upadkiem. Ostrożnie i niepewnie stawiając stopy podążał za elfem.
Wędrówka przez swobodnie wiszące platformy oraz proste, łączące je mosty nie była wcale zadowalającą wycieczką. Duże, jak patrząc z perspektywy człowieka jamy wyglądały niczym ule, tylko te tutaj musiałyby być zamieszkane przez owady wielkości psa. Wykonane zostały tak samo jak wszystko, czyli z drewna, tutaj ciemniejszego niż reszta. Tewis pokazał mu jedną, niewyróżniającą się od pozostałych i kazał zajrzeć do środka. Czując liczne obawy podszedł po drewnianej kondygnacji do dużego otworu i zerknął szybko do jamy.
W wysłanym słomą ulu leżał zwinięty w kłębek smok, biały, dorosły gad śpiący sobie jak gdyby nigdy nic. Głowę ukrył pod skrzydłem, a do wejścia odwrócony był grzbietem.
-No dobra, i co to ma do rzeczy? - spytał cicho odchodząc na bezpieczną odległość.
-Jest naszą tajemnicą, żyje sobie tutaj i nikomu nie przeszkadza.
-Za to ty zaczynasz przeszkadzać - usłyszeli. Z jamy wyjrzał smok, a raczej smoczyca. Piękna, czysta głowa zakończona drobnymi różkami oraz promienistymi oczyma spojrzała w ich stronę dosyć poirytowanym wzrokiem. Otworzyła swoją długą paszczę ziewając oraz ukazując ostre, białe kły - jeśli przyszliście sobie porozmawiać, to wybraliście złe miejsce.
-Spokojnie, chciałem mu tylko pokazać...
-Jestem jakąś atrakcją turystyczną? - spytała smoczyca tym razem mniej pogodnym tonem - to takie interesujące? Jestem taka sama jak inne smoki. Co wy niby widzicie takiego ciekawego?
-Pewną wyjątkową cechę, rozmawiałem już radą i doszliśmy do zgody, teraz wystarczy tylko twoja wola.
-O co chodzi? - smoczyca usiadła wpatrując się w nich nieco nieprzytomnym wzrokiem. Zauważył jej nieskazitelne łuski, zgrabne łapy, krótkimi pazurami grzebała w drewnie.
-Zawitasz do Doliny Ognia i przekonasz sama-wiesz-kogo aby ruszył dupsko i tu przyleciał.
-Całkiem ciekawa propozycja. Mam go przyprowadzić w jednym kawałku? W razie wypadku mogę go trochę skrzywdzić?
-Raczej nie próbowałbym sprowadzać tego potwora siłą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz