Layout by Raion

9 cze 2014

Trevor - "Karczma"

Jesteś zależny od naszej protekcji,
Dopóki karmisz nas kłamstwami z obrusu.
~System of a Down - "B.Y.O.B"

   Dźwięk starych drzwi tawerny zagłuszył panujący w izbie hałas i zgiełk. Ciemność nocy uciekła na chwilkę z uliczki by znów powrócić na swe miejsce. W starej karczmie jak co noc siedziały tłumy ludzi popijających wino, piwo czy miód. Rozgaworzeni goście nie zauważyli obecności odwiedzającego sporadycznie Trevora. Młody, średniego wzrostu mężczyzna o szczupłej sylwetce stanął u wejścia ogarniając wzrokiem całe zamieszanie. Z tej pozycji na szczycie schodów trudno było dostrzec koniec sali. Pod drewnianym wzmacnianym belkami oraz filarami sufitem pływały chmury tytoniu.
   Zastawiony stołami parkiet zajmowali przeróżnej maści ludzie, od zwykłych mieszczan odmiennego wieku po żołnierzy pijących w wolnym czasie oraz rozprawiających o służbie bądź przygodach. Atmosfera była niepowtarzalna, ściągała tłumy rozochoconych trunkami gości. Trevor postawił stopę na pierwszym prowadzącym ku parkietowi stopniu zrzucając z głowy czarny kaptur. Odsłonił swoją jasną, lekko zaokrągloną twarz. Wziął głęboki oddech swym krótkim nosem, poczuł ostry zapach palonych ziół. Odrzucił w tył zarastające do ramion lekko pozlepiane, ciemnobrązowe włosy i ruszył przed siebie. Trzymał kurczowo swoją ciemnozieloną pelerynę jakby w obawie przed kradzieżą.
   Wzrok swych niebieskich oczu utkwił w barze, na końcu sali gospodarz rozmawiał z dwoma mężczyznami. Trevor wsunął bladą dłoń do kieszeni płaszcza wyciągając z niej parę złotych monet. Mijał wyszorowane, zajęte ciemne stoły, nikt nie zwracał na niego uwagi. Przedostał się do lady.
-Witaj, Greg - powiedział łagodnym tonem do barmana. Właściciel, wysoki facet z zakolami, grubym nosem oraz ustami podał mu dłoń w geście przywitania.
-To co zwykle? - spytał głębokim głosem zakładając masywne ręce na szeroką pierś.
-Oczywiście - podał mu monety dokładnie wyliczając osiem dukatów. Po chwili otrzymał do ręki duży kufel miodu.
-Co cię dzisiaj ściąga? - zagadał do niego opierając się o ladę.
-Nic specjalnego, mam nadzieję spotkać kogoś znajomego.
   Wziął łyk rozgrzewającego, gorzkiego trunku. Oblizał wargi po czym dodał:
-Jak interesy?
-Wszystko po staremu - stwierdził jak gdyby nigdy nic Greg wymieniając świecę na barze - popatrz tam, nowy nabytek.
   Spojrzał we wskazanym kierunku. Na lewej ścianie, tak zwanej tablicy sław zastawionej rogami, bronią, wypatroszonymi zwierzętami, kłami czy kośćmi, dostrzegł nowy nabytek, sporą czaszkę dorosłego smoka. Jego ogromne rogi wzbudziły w nim szacunek.
-Kosztowało fortunę - rzekł z dumą gospodarz - było warto. Pamiętaj, gdybyś miał coś ciekawego to przynieś, chętnie obejrzę.
-Póki co nic ciekawego nie złapałem - Trevor oderwał wzrok od trofeum - o, jednak jest.
   Jego oczom padł siedzący przy przeciwnej stronie znajomy człowiek, pomachał do niego zajmując miejsce przy małym stoliku. Ruszył w jego kierunku i szybko usiadł.
   Tom, podobny wiekiem znajomy, nieco wyższy od niego, ogolony na jeża, bez śladu zarostu, lecz znacznie szerszy popijał sobie piwo z dużego kufla.
-Długo tu czekasz? - spytał Trevor.
-Drugą kolejkę piję.
   Przysunął się bliżej z krzesłem do stołu, odsunął pordzewiały świecznik by lepiej widzieć swego rozmówcę.
-Więc jak? Co znalazłeś?
-Ostatnio paru ludzi zaginęło po ataku wilkołaka w wiosce 3 dni drogi na północ, oferują za niego trzysta dukatów, podobno zawzięta i oszalała bestia, i wyrośnięta.
-Brzmi ciekawie, a coś większego?
-Za smoki standardowo od osiemset do półtora tysiąca, ale nikt nic nie widział. Wzrosła stawka za gryfy, płacą czterysta za jednego.
-Ten wilkołak brzmi interesująco. Co to za wioska?
-Broterdia. Powiedz mi - Tom pochylił głowę i zapytał cicho - masz jakiś ślad?
-Szukałem - odpowiedział również szeptem - obejrzałem akta, byłem nawet w jego mieszkaniu, pytałem dyskretnie Lorensa, nic, kompletnie nic nie znalazłem, nie ma haka na tego skurczybyka. Weris ma ludzi od brudnej roboty, sam jest czysty.
-Czyli nie wykręcimy nic przeciwko. Pozostaje nam tylko zarżnąć go jak psa w lesie.
-Poczekaj - zapewnij go ironicznie Trevor - niech zrobi to ktoś inny. Wciągnijmy go w zasadzkę...
-Witam panów - przerwał im donośny głos. Obaj spojrzeli do góry. Przy stole stanął rosły strażnik w lekkiej zbroi i czerwonej pelerynie. Pod jedną pachą trzymał hełm, a w drugiej dłoni ściskał swój kufel. Bez słowa starszy mężczyzna usiadł z nimi. Trzasnął o blat aż wszyscy zostali opryskani alkoholem.
-Witaj Portusie - powiedział Tom oficjalnym tonem, zrobił mu trochę miejsca przy drobnym stoliku.
-Nad czym tak rozprawiacie? Portus dawno nie był poza miastem, szukam jakiegoś kąska - rzekł gość świdrując Trevora wzrokiem. Jego gruby nos i pomarszczona, twarda twarz osiłka zawsze wyrażała dziwne ciśnienie.
-O wilkołakach - szybko podsunął temat.
-O tym skubańcu w Broterdii? Słyszałem, sześciu ludzi zmasakrował. Takie coś mnie nie kręci. Widzisz to tam? Tą czachę? Tego smoka? Przyniosłem, długo wisiała w moim domu aż brak pieniędzy na gładzenie topora dał się we znaki, musiałem sprzedać.
-Opowiedz nam o tym smoku - Tom najwyraźniej chciał odciągnął Portusa od tematu i zająć go czymś, co naprawdę sprowadzi zapomnienie o reszcie świata.
-O jak dobrze, że pytasz - strażnik usiadł wygodniej i dopił wino. Pomachał do barmana by przyniósł mu więcej - słuchajcie młodziki, to będzie dla was bardzo cenna lekcja, lekcja od samego mistrza. Wyruszyłem z własnym oddziałem w góry, w te niebezpieczne zarażone tym latającym paskudztwem. Może i jest tam cicho, niepozornie, ale jednak złota żyje tam co nie miara. Zaszliśmy smoka od tyłu, taki duży, nie wlazłby do tej plugawej tawerny, na jego ironię akurat spał. Mielibyśmy łatwe zadanie, ale ten kretyn za mną poślizgnął się jakimś gównie i narobił hałasu. Gdyby smok nie był głupi, uciekłby, ale wolał zdechnąć. Zabił czterech moich ludzi. Kiedy mnie dopadł, zacząłem się z nim siłować, w oczach bestii płonęła bezmyślna żądza mordu. Odwrócili jego uwagę, a wtedy odrąbałem mu nogę toporem.
-Interesujące, musisz być odważny na taki czyn.
-Nawet nie wiesz, narobiłem ze strachu w gacie, ale widok góry złota zapewnił mi dostanie życie na jakiś czas. Nie obciąłem mu głowy, obserwowałem jak zdycha w męczarniach, piękny widok...
   Trevor pił spokojnie piwo słuchając opowieści coraz bardziej pijanego Portusa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz