Layout by Raion

9 sie 2014

Trevor - "Shadur".

Aram Bedrosian - "Weightless"


   Shadur był naprawdę pięknym miastem, w przeciwieństwie do Wolsedore, gdzie panowała napięta i dosyć ponura atmosfera reżimu, w stolicy krasnoludów czas płynął beztrosko. Kiedyś słyszał, że poza granicami imperium nikt nie chodzi pod kapturem i nie boi się o własne życie. Shadur to jedyne miejsce, gdzie spotkać można wszystkie rasy. Znalezienie pokoju, noclegu zajęło trochę czasu i tanie nie było.
   Nawet tutaj nie mógł uciec od Artezji, chciał chociaż raz od dłuższego czasu iść gdziekolwiek bez upierdliwej smoczycy. Po ostatnim wydarzeniu zachowywała się podejrzenia nerwowo. Często pytała, czy ktoś ich nie śledzi albo czy są bezpieczni. Korzystając z okazji zwiedził pałac, ogród, pokaźne alejki, targ... wszędzie, gdzie warto było iść. Spacerując późnym wieczorem po głównej drodze, wchodząc i schodząc po schodach na piętra miasta, Artezja zaczęła lawinę pytań:
-Mogą nam coś zrobić?
-Nie mam pojęcia - odpowiedział znudzony Trevor. Patrząc w czyste niebo.
-A jeśli przeżył?
-Wiesz co? Nie sądzę. Daj już spokój. Zresztą... dopiero teraz sobie pomyślałem jaki głupi byłem. Za Felsarina jest nagroda równa dwadzieścia tysięcy dukatów. Czemu wcześniej na to nie wpadłem? Gdybym przyniósł im jego łeb albo cokolwiek, byłbym bogaty. A teraz muszę znosić ciebie.
-Nie przesadzaj, nie jestem chyba taka zła.
-No właśnie jesteś.
-E tam, nawet nie wiesz... ryba.
-Co? - Trevor zmarszczył brwi. Odwrócił się do białej smoczycy. Artezja utkwiła wzrok w sporym dorszu leżącym na bruku w wejściu do małej alejki. Podeszła bliżej, obwąchała i porwała pożerając ją w całości.
-Następna, ty, popatrz, jest ich tam więcej! - i ochoczo ruszyła wyjadając ryby z ziemi.
-Czy to nie jest dziwne, że ktoś wyłożył ścieżkę ze zdechłych dorszy? - spytał podejrzliwie zaglądając za nią.
   Smoczyca zniknęła między domami. Trevor zakrył twarz w dłoniach. Westchnął głośno. Po chwili usłyszał ryk.
-A nie mówiłem? - powiedział sam do siebie. Ruszył w głąb uliczki, w najciaśniejszym zakątku dostrzegł czarnego smoka przytłaczającego Artezję do kamiennej ściany domu. Bezbronna smoczyca machała bezradnie łapami duszona przez Felsarina. Ten spojrzał mściwym wzrokiem na Trevora.
-Przecież zdechłeś - stwierdził Trevor jakby nic się nie stało.
-Tak, widzisz ducha - warknął Felsarin - jak bardzo ci na niej zależy?
-W sumie to tylko za mną łazi i truje dupę.
-Powstrzymaj go! - wycharczała Artezja.
-Dobra, wynocha - czarny smok puścił ją i odepchnął na bok. Smoczyca uderzyła głową w mur i upadła bez ruchu. Felsarin zaczął iść powoli w stronę Trevora. Dobył miecza unosząc ostrze ku górze.
-Nie podchodź - ostrzegł smoka.
-Co mi tym zrobisz? - zapytał złośliwie - grozili mi większą bronią, twoja nie robi żadnego wrażenia.
   Uderzył go łapą prosto w ramię rozcinając pazurami koszulę jak i skórę. Miecz wypadł mu z ręki. Smok chwycił go brutalnie w szpony i wzbił się w powietrze. Przerażony patrzał jak lecą coraz wyżej, czuł ostry ból w bokach, bezradny chwycił mocno ramię gada. Wylądowali na szczycie Smoczej Wieży. Felsarin wypuścił go i zagrodził mu drogę zmuszając do pozostania tuż przy krawędzi. Widział stąd całe miasto.
-Czego ode mnie chcesz? - spytał przerażony.
-Porozmawiać, bardzo poważnie - rzekł smok siadając i obserwując go czujnie - teraz przypomnij sobie swoje słowa, z lochów.
-Nie wiem o czym mówisz... - skłamał celowo przybierając niewinny ton. Felsarin złapał go za szmaty na plecach i wystawił za krawędź wieży.
-Przypominasz sobie?
-Tak, już pamiętam! - krzyknął. W głowie buzowała mu adrenalina, wysokość była paraliżująca.
-Więc?
-Mówiłem tak, bo myślałem, że ciebie też przerobili na swoich! Wszyscy tak myśleli! Nie puszczaj mnie!
-Jak ładnie zaczynasz śpiewać - powiedział Felsarin przybliżając go do siebie. Spojrzał mu prosto w ślepia.
-Rozumiem, że jesteś zły, ale nie musisz się od razu mścić.
-Czekam na odpowiednie słowo...
-No... przepraszam!
   Smok odstawił go na ziemię.
-Przynajmniej nauczyli cię kultury i szacunku. Gdybyś był smokiem, już dawno bym cię rozerwał. W stosunku do ludzi potrafię być opanowany.
-Nastraszyłeś mnie - oznajmił Trevor. Poprawił ubranie i odszedł od krawędzi - jakim cudem żyjesz?
-Miałem szczęście - odpowiedział i odleciał zostawiając go samego. Słońce niknęło za wierzchołkami gór.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz